Westchnąłem, gdy o to spytała... Taka już była Sarabi... Mogłem już tylko próbować to zmienić, ale bez gwarancji, że się uda...
- Zaraz sprawdzę - szepnąłem do niej i głośniej oznajmiłem: - Przepraszam was, kochani. Zaraz wracam.
Podszedłem do wyjścia pod czujnym okiem Sarabi, obserwującej mnie z miejsca przy stole. Wyjrzałem. Niebo nadal było przykryte grubą warstwą chmur. Było ciemno jak w nocy, ale już tylko kropiło. Wróciłem do "salonu", przystając w progu.
- Już nie pada - oznajmiłem.
Sarabi wstała. Zatrzymałem ją na przejściu.
- Odprowadzić cię?
Sarabi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz