Szłam przed siebie po mchu mokrym z powodu nocnej burzy. Las spowijała całkowita, jakby zawieszona w przestrzeni, niesamowita cisza. Powietrze było przesiąknięte ozonem. Uwielbiałam te kilka godzin, które następowały po każdej większej burzy. Przyroda sprawiała wrażenie wciąż jeszcze zatrwożonej po nawałnicy. Pół godziny temu mech, po którym stąpałam, robił za dno gniewnej rzeki stworzonej przez ulewę.
Usiadłam nad brzegiem morza. Było spokojne i z trudem mogłam sobie wyobrazić, jak musiało szaleć w nocy.
Zapatrzona w fale, swobodnie oddałam się rozmyślaniom.
*****Piętnaście minut później*****
- Opanuj się! - wrzasnęłam, ze wszystkich sił próbując skierować łódź ku brzegowi rzeki. Szum wody i błyskawice porządnie mnie zagłuszały. Pies wył wniebogłosy.
- To nie ja przez pięć minut siedziałem bezczynnie, użalając się nad sobą! - na chwilę odsunął strach i zaprosił na czółno złośliwość.
- To nie ja od piętnastu minut nie zdobyłam się na żaden wysiłek, żeby wrócić na brzeg! - odkrzyknęłam. Byłam bardziej wściekła niż przestraszona. Furia zdusiła większość lęku. Dodatkowo irytował mnie fakt, że mój chwilowy towarzysz niedoli uparł się prowadzić bezsensowną konwersację, zamiast zacząć działać. Odpowiadając mu, musiałam wypuszczać z zębów przymocowane do łodzi wiosło, co nie było zbyt bezpieczne.
Pies zamilkł, do głębi urażony. Jego problem. Jak chce się tu utopić albo roztrzaskać o skały, to droga wolna. Wdrapałam się na czółno.
- Albo złazisz stąd i radzisz sobie sam, albo mi pomagasz - wydyszałam.
*****Cztery godziny później*****
Otworzyłam nieśmiało oczy. Krajobraz nie przypominał mi w niczym dna rzeki, więc niewątpliwie musiałam jeszcze żyć. Nie słyszałam też uderzania o pokład kropel deszczu. Burza minęła.
Zdobyłam się na potworny wysiłek i usiadłam. Rozejrzałam się. Rzeka. Piasek. Trawa. Wilk. Las.
Wilk?!
Przetarłam oczy. Nie, nie wilk. Duży, bury pies. Spał na trawie, wyraźnie wycieńczony. Nie ten, z którym byłam na łódce.
Odwróciłam się. Ten, z którym byłam na łódce, również spał. Nie wyglądał na specjalnie zmęczonego.
Nie miałam serca budzić żadnego z nich, choć chętnie bym się dowiedziała, który wyciągnął mnie z lodowatych odmętów rzeki i przytargał na brzeg. Właśnie zaczęłam się nad tym zastanawiać, gdy usłyszałam ziewnięcie.
Ktoś? Liczę na wyjaśnienie, co Cour robiła w łodzi podczas burzy. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz