Tułałam się po lesie jak wariatka, która udaje, że jest wszystko dobrze. A było źle!
- Dlaczego nie mam ojca!? Dlaczego ta wredna matka mnie nie akceptuje!? - mruczałam pod nosem... - A co to?! - zaniepokoiłam się słysząc szelesty dochodzące z jaskini. Pomyślałam, że to tylko nietoperze. - Ale jak to?... - przypominałam sobie zatracony obraz z dzieciństwa... Najpierw zobaczyłam skalny łuk, potem dróżkę z lawendą prowadząca do naszej jaskini. Naszej? Czyli mojej rodziny... Tej upadłej, w której nie pozostało nic oprócz wspomnień "martwej rzeczywistości"!
A ja stałam jak ten kołek! Oszukany z resztą... A potem co? No potem oczywiście weszłam do tej "naszej jaskini". W kącie leżała moja "szmaciana" (ze szmatek) zabawka.
- Zbychu? Och! Tak dawno cię nie widziałam... Matko czy ja mówię do zabawki?! - gadałam bez sensu. Na ścianach skał widniały nasze odbicia łap... Jeszcze teraz pszypominam sobie te radosne chwile.
" - Mamo, mamo! Po patrz! - chciałam zwrócić uwagę mamusi.
- Ooo... Popatrz Angus jak ładnie pomalowała łapkami! - chwaliła mnie mama.
- Rzeczywiście! Jak prawdziwy artysta! - dodał tatuś."
To wszystko pamiętałam jak by to było wczoraj. Ale szybko mi umknęło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz