Błąkałem się po lesie już dość długo. Nie liczę czasu, to nic nie zmieni. Na pewno widziałem już kilka wschodów i zachodów, ale zawsze w końcu mogłem tak łazić dużo dłużej.
Słońce usilnie próbowało przebić się przez korony drzew, jedynie nielicznymi promieniami stykając się z ziemią. Wiatr już dawno zaprzestał prób dotarcia tak głęboko i nisko. Temperatura była definitywnie za wysoka, jedyne co, to cień dawany przez drzewa. Każdy skrawek okolicy zwiastował zbliżającą się burzę.
Nabrałem powietrza pełną piersią. Nie było to tak proste, jak zwykle - tak to bywa przed burzą, że jest duszno. Miałem już dość tej duchoty, zdecydowanie wolę zimniejsze klimaty, jednak nikt mnie o zdanie nie pytał...
- Biegnij!
Zatrzymałem się, unosząc wysoko pysk.
- To do... - nie zdąrzyłem skończyć, ani nawet w pełni się odwrócić. Mała grupka psów przebiegła koło mnie, krzycąc coś niezrozumiałego.
Dopiero po chwili zorientowałem się o co chodzi. Moim oczom ukazała się nieco większa wataha wilków. Nie mogły mieć dobrych zamiarów, zresztą nie chciałem sprawdzać. Rzuciłem się dzikim biegiem przed siebie, goniąc pozostałych psowatych.
Mimo iż wilki dreptały im po piętach, nie zdawały się specjalnie tym przejmować. Wydawało się, jakby psy doskonale wiedziały, co robią i skupione rozglądały po okolicy, jakby czegoś szukając. Podłoże zmieniło się z miękkiego, nadal lekko wilgotnego mchu w suchą i kłującą trawę. Światło na chwilę mnie zamroczyło, a upał od razu dał się we znaki. Zanim udało mi się odzyskać wzrok, towarzysze rozbiegli się na różne strony, odpychając mnie na bok. No tak, wciągnęły pościg w pułapkę. Wilki wybiegły na polanę w ten sam sposób, co ja, czyli początkowo straciły orientację, za późno zdając sobie sprawę z obecności olbrzymiej sfory tuż przed nimi. Nim zawróciły, moi pobratymcy ruszyli na nich, otaczając z każdej strony. Pod rozkazami czarnego owczarka, formowanych idealne grupy, zgrywając się ze sobą niemal tak idealnie, jakby prezentowały przedstawienie, ćwiczone na długo przed wystawieniem. Wataha nie miała szans, każdy z jej członków został rozczłonkowany. Krawe widowisko skończyło się sukcesem i szerokim uśmiechem przywódcy.
Nie do końca przekonany, dołączyłem do zwartego szeregu, wystawiając lekko przed siebie głowę, żeby obejrzeć każdego z osobna. Nie liczyłem, ale na pewno było ich ponad pół setki. Miło by było być pod ochroną takiej grupy. Przy okazji mogła to być niezła zabawa i... Szansa na odnalezienie mojej kochanej... W końcu gdzie indziej znajdzie się lepsze miejsce do przeczekania? Ta sfora jest tak liczna, że zaraz ktoś wpadnie zwabi ją tutaj! Uśmiechnąłem się do swoich myśli.
- Ekhem - z zamyślenia wyrwało mnie chrząknięcie jakiegoś psa. A jakżeby inaczej... Tego samego owczarka, który przed chwilą poprowadził walkę. - Nowy?
Schyliłem lekko łeb. Sfora wyglądała na dosyć "królewską", więc nie miałem pojęcia, co zrobić. Psy popatrzyły na mnie wymownie. Tylko czy "Boże, ale dureń. To jest ukłon?", czy może "Co on wyrabia..? Z zamku się urwał?". No cóż, mniejsza o to.
- Tak - odpowiedziałem, niestety dość niepewnie. - Nazywam się Vexon.
- Co tak sztywno - szturchnął mnie w bok z uśmiechem. - Chciałbyś tu dołączyć?
Podniosłem łeb i nastawiłem uszy. "No jasne!"
- A mogę? - Poczułem się już pewniej.
- Vexonie, witaj w rodzinie! - jakiś inny pies stanął obok i szeroko się wyszczerzył. Na zębach nadal miał krew wilków.
- Jestem Hockey - czarny owczarek kontynuował. - Alfuję tutaj. Drin jest betą, jakbyś chciał wiedzieć, to ten rudy saluki, na końcu rzędu. Obok mnie stoi Fart, morderca.
Słowo "morderca" pozostawiłem bez komentarza. Lepiej niektórych rzeczy nie wiedzieć...
- Dzięki za powitanie - uśmiechnąłem się.
- Poczekaj, zwolnij... Najpierw usadowię cię na jakimś stanowisku. - Zlustrował mnie wzrokiem. - Wojownik? Obrońca? Strażnik? A może coś zupełnie innego?
- Wojownik - odpowiedziałem pewnie. - Mi to pasuje.
- Niech więc będzie. A teraz może niech ktoś cię oprowadzi?
Uśmiechnąłem się.
- Jeśli ktoś jest chętny.
- Ja bardzo - rozległo się zza alfy.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz