Ostrożnie podniosłam głowę i w milczeniu wsłuchałam się w głuchą ciszę. Nic, dookoła las; gdzieś w głębi szumiał wartko płynący potok i beznamiętnie pohukiwał puszczyk. Chciałam czerpać z tego spaceru przyjemność, a nie być przeszkodą. A jeśli Robin w ten sposób chciał się mnie pozbyć? Może to 'niebezpieczeństwo' było tylko zwykłą kpiną, na którą miałam się nabrać?
- Ja nie chcę przeszkadzać ci w żadnym wypadku... Nie wiem, chyba już pójdę - wyjąkałam i z westchnieniem obróciłam się w odwrotną stronę. Nie ma co dłużej ukrywać, byłam w tej sforze najzwyklejszym popychadłem.
- Nie, czekaj, Madeline - jęknął Robin. Chwytając mnie z ramię, obrócił w swoim kierunku. - Naprawdę coś czułem... To nie tak. Z resztą nieważne - spuścił wzrok. Uwierzyłam mu, kierując się choćby tym jego szczerym i wielkodusznym tonem głosu.
- W porządku - uśmiechnęłam się lekko.
Dalej w ciszy szliśmy górską przełęczą. Postanowiłam zrobić sobie odpoczynek i ułożyłam się na ziemi. Położyłam pyszczek na łapach i patrzyłam sobie w dal, nie odzywając się. Nagle ten dobrze wszystkim znany dźwięk złamanej gałęzi i coraz szybciej zbliżające się kroki. Ktoś za nami podążał. Warkot i wycie. Wilki?!
- Boże, Boże - szeptałam, rozglądając się nerwowo. Gdzie podział się Robin? Wpadłam w panikę; stanęłam niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Zza krzaków wyjrzały trzy pary świecących oczu.
Robin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz