Uśmiechałam się triumfalnie, jednak ta bezgraniczna radość odstąpiła miejsca dziwnej pustce w moim sercu. Szybko zeszłam z psa, pozbierawszy myśli. Hockey wytrzepał się z błota i popatrzył na mnie z niepokojem.
- Co się stało? - uniósł brwi w pytającym geście. Tak bardzo pragnęłam by ten dzień był cudowny i niezapomniany. Zaraz wszystko zepsuję, czułam to, czułam całym drżącym ciałem. Akurat teraz... właśnie teraz miałam dołka psychicznego, ot tak. Dlaczego ja wszystko muszę psuć?! Wszystko czego się tknę, nawet radość innych potrafię zgwałcić! Oczy zaszły od łez, świat zamazał się pod wpływem słonej wody. Spuściłam łeb i zacisnęłam powieki, uwalniając się ze szponów rozpaczy.
Przecież ja go w ten sposób krzywdzę. Nie chciałam krzywdzić Hockey'a, to było moim priorytetem. Podkuliłam ogon uciekając w stronę lasu, jak ten tchórz. Ta cała akcja była zupełnie przypadkowa. Naszło mnie; wspomnienia, oboczności, żale duszone w sobie przez tyle dni musiały wyjść. Wychodziło na to, iż jestem niestabilna psychicznie. Wcale nie! Potrafię się bronić..., ale nie teraz, nie w tej chwili.
Z oddali dochodziły mnie stłumione, pełne trwogi nawoływania psa. Moje łapy biegły, biegły niczym gonione śmiercią. Nie potrafiłam nad nimi zapanować. Powoli stawałam się inną osobą. Gdzie radosna Madeline? Gdzie ta wesoła suczka, która zawsze płakała tylko ze śmiechu? Gdzie ONA, która potrafiła pocieszyć każdego? Gdzie... ja? Nagle spod ziemi wyrósł korzeń. Wylądowałam w kałuży lepkiego błota. Z mojego gardła wydobył się pisk. Coś chwyciło mnie za tylne łapy, potem ten jęk i jakby wycie... W ślepiach pociemniało od bólu. Coś ciągnęło mnie w stronę gór. Ledwo przytomnie uderzyłam głową o kamień. Poczułam w pysku metaliczny smak krwi. Zemdlałam.
Hockey, dokończysz? Ja i ten mój dramatyzm, ach... xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz