Odrętwiający ból rozchodził się po moim ciele. Nic poza nim nie czułem, ani nie widziałem. W uszach tylko dudniło, czasem coś zapiszczało. Mimo wszelakich prób odzyskania pamięci, albo chociaż poruszenia jedną z kończyn, moje starania kończyły się po kilku sekundach nieustającego bólu. Zamrugałem kilkakrotnie oczami, oczywiście bezskutecznie. Dopiero po chwili pośród wszechobecnej ciemności coś zaczęło majaczyć, nabierać wyraźniejszych kształtów. Nabrałem powietrza, rozpoznając przy okazji wiele zapachów. Zaczęło mi świtać.
Jaskinia, w której się znajdowałem rozświetlana była jedynie nielicznymi światłami, dochodzącymi spomiędzy szparek między skałami. Była dość klaustrofobiczna i wilgotna. Nigdzie nie widziałem wyjścia, musiało być zastawione kamieniami. W tej ciemności trudno było się zorientować.
Powoli oparłem się na przednich łapach i trzęsąc się okrutnie, spróbowałem wstać. Początkowo zatoczyłem się prosto na ostro zakończony stalagmit, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Chwilę zajęło mi uspokojenie błędnika, po czym zająłem się poszukiwaniem wyjścia. Nadal walczyłem z bólem, jednak nie był już tak dokuczliwy, jak na początku. Skacząc od ściany, do ściany, przeszukałem całą grotę. Nie był to wielki wyczyn, jedna ściana nie była wiele dłuższa ode mnie.
W końcu, gdy miałem już się poddać, usłyszałem głośne kroki. Echo przyniosło ze sobą całą gamę dźwięków, poczynającą właśnie od nich. Odniosłem wrażenie, że ich właścicieli było o wiele więcej, niż kilka. Nastawiłem więc uszu i wpatrywałem się w ścianę. Tam zapewne musiało być wyjście.
I nie myliłem się. Ściana zadrgała zaledwie kilka minut później. Następnie wszystko działo się bardzo szybko...
Wybiłem się, przelatując przez świeżo powstały, szeroki otwór i wylądowałem obok szkaradnego, wychudzonego, rudego wilka. Po drodze zdążyłem zerknąć na jego oczy. Ich szkarłatny odcień był mi dziwnie znany... Nie zorientował się jeszcze, co się stało, gdy ja już pędziłem co sił za chlupotem wody. Być może miałem zginąć, sił już mi niewiele pozostało. Jednak tam może być Maddy, a dla Sforzaninów wszystko. Tak więc nie zwracając uwagi na szybko mijane przeze mnie tunele, kierowałem się naprzeciw wszystkiemu....
Później spotkał mnie największy fail życia. Oglądając się za siebie i śmiejąc się z głupoty wilka, nie zauważyłem końca tunelu... Nagle ziemia zniknęła, grunt kompletnie wyparował... Poczułem uczucie bliskie lataniu, a pode mną ukazała się wielka wataha wychudzonych wilków... Nawet nie przeklnąłem w duchu, a wzrok wszystkich zgromadzonych skierował się na mnie.
Kolejna fala bólu przeszyła moje ciało, gdy zderzyłem się z ziemią. Najpierw pojawiły się nade mną pyski wygłodniałych i wściekłych bestii, potem tylko krzyki "ucieka! Idioci, ona ucieka!".
I nic. Znowu ta przeklęta ciemność spowiła mój świat.
Madeline? Tak, ja i te moje cudowne opka... Ale ciesz się, że skończyłam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz