niedziela, 15 czerwca 2014

Od Fairchild - Quest II "Dziecko"

Tak, tak, to był piękny, słoneczny, dzień, jak zawsze w sforze. Od rana wałęsałam się bez celu po okolicach, patrolowałam tereny Fallendeer, a gdy nie ujrzałam niczego, co mogłoby wzbudzić moją czujność, zaczęłam najzwyczajniej w świecie się nudzić. Wszystkie psy były czymś zajęte, miały coś do załatwienia lub po prostu nie chciały sobie marnować dnia na rozmowę z takim śmiertelnikiem jak ja. A wtedy wpadłam na genialny pomysł. Odkąd przybyłam do sfory zwiedziłam już prawie wszystkie tereny, ale jeszcze nie byłam w mieście. Co prawda większość psów odradzała mi wycieczkę w to miejsce, ze względu na panoszących się tam ludzi. Natomiast ja potrzebowałam trochę rozrywki, a przy okazji może wreszcie podglądnęłabym życie człowieka. To był zdecydowanie mocny argument, więc po chwili namysłu popędziłam jak strzała do swojego domu, aby się trochę przygotować. Sprawdziłam wysokość słońca – było jeszcze na wschodzie, co oznaczało, że nie ma nawet południa. Wypiłam dużo wody, nie wiadomo czy do wieczora będę miała okazję pić i wyruszyłam. Czułam się prawie jak pustelnik, przechodząc przez granicę na obcy teren. Rozglądałam się czujnie na boki, w poszukiwaniu zagrożenia, ogon lekko mi drgał. Wreszcie z ulgą zobaczyłam pierwsze budynki miasteczka, a później moim oczom ukazała się malownicza mieścina, pełna prawie jednakowych domków, jakże innych od wielkiego miasta w jakim się wychowałam. Poczułam przypływającą ekscytację, nie mogłam powstrzymać już się od machania ogonem. Mimo wszystko, nadal ostrożnie, chodziłam tylko po poboczach.
Widziałam ludzi… Tak wiele czasu minęło, niż któryś z nich mnie głaskał. Słyszałam śmiech dzieci, przebiegających beztrosko po ulicy, rozmowy tutejszych plotkarek, raz na jakiś czas również warkot samochodu. Czułam się prawie tak swobodnie, jakbym znów wróciła do rodzinnej miejscowości. 
A wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Najpierw zobaczyłam przed sobą ciemny zaułek, później krzyk dziecka, głośny pomruk psa. Momentalnie zjeżyły mi się włoski na karku, ogon znieruchomiał, wyostrzyły się zmysły. Teraz dziecko zaczęło wrzeszczeć, na pewno było małe. Dojrzałam je sekundę przed katastrofą. Kuliło się w samym kącie ciemnego zaułku, pod ceglaną, niszczejącą ścianą. A przed nim stały dwa dobermany, piekielne ogary, pałające nienawiścią, pragnące rozszarpać niewinną istotę.
- Stój! – krzyknęłam wskakując jednym długim susem między chłopczyka a psy. Przewagę dał mi element zaskoczenia. Tego „mordercy” się nie spodziewali. Mimo, że ich zdziwienie po chwili przerodziło się w rozbawienie, wcale mnie to nie rozproszyło. Już wiele razy wyśmiewano mnie z powodu rasy i niskiego wzrostu. 
- Czego tutaj, maleńka? – zapytał ten większy, prawdopodobnie przywódca, choć w jego pysku „maleńka” wcale nie brzmiało tak słodko. Warknęłam cicho.
- Zostawcie to dziecko, jest niewinne. A później radzę wam spieprzać. - doradziłam, czekając na kolejny wybuch śmiechu. Gdy po chwili go usłyszałam, byłam zadowolona z siebie, że wszystko szło po mojej myśli.
- Suń się, albo cię rozszarpię. Mamy tu porachunki. – odpowiedział, zdołając jakoś opanować swoją niespotykaną wesołość.
Starałam się nie myśleć o zagrożeniach, kulącym się do ściany dziecku, które w każdej chwili mogło zostać rozerwane na strzępy. Musiałam iść zgodnie z planem.
- Sądzę, że to ja pierwsza cię zagryzę. Jestem dość silna. – zawarczałam cicho, starając się jednak wypaść bardzo niewinnie. – Skoro w końcu jesteś taki groźny, to wyzywam się na pojedynek. W końcu ja mam już dość życia, a ty nie możesz przegrać. Jesteś alfą.
To przeważyło sprawę. Rozgryzłam go, a on zdecydowanie zdziwił się moim zachowaniem. Zerknęłam kątem oka na jego towarzysza, który właśnie z uwagą obserwował swojego przywódcę. 
- Dobrze. – prychnął. – Możesz sobie iść, Miguel. 
Doberman nawet nie zadał sobie trudu ustawienia się w pozycji obronnej, widocznie był bardzo pewny wygranej. Modląc się w duchu do boga, bogów, ktokolwiek sprawuje nad nami rządy, rzuciłam się do przodu, a gdy pies wysunął kły uskoczyłam w bok i ugryzłam go z całej siły w szyję. Krew trysnęła mi w pysk, zasłaniając cały obraz, jednak ugryzienie poskutkowało. Mój przeciwnik zatoczył się, klnąc siarczyście i nim zdążył zrobić kolejny ruch zrobiłam dwa uniki i rzuciłam się na niego z pazurami. Rozdrapując mu pysk, przewrócił się, a ja wylądowałam na jego grubym cielsku.
- Poddajesz się? – uśmiechnęłam się złowieszczo. Kocham walczyć, mimo że to niesie ze sobą wielkie ryzyko. 
Jeszcze raz zadrapałam go w pysk, a gdy wydyszał coś w rodzaju „tak”, puściłam go wolno. Wiedziałam, że już nie jest w stanie mnie zaatakować. Podbiegłam szybko do dziecka, które stało teraz wyprostowane, z otwartymi szeroko oczami. Z naszej psiej rozmowy zrozumiał tylko szczeki, także i w tej chwili nie było sensu go uspakajać. Zamiast tego starałam się wyglądać jak najbardziej przyjaźnie i mając nadzieję, że dziecko mnie rozumie, wyszłam z zaułku. 
Gdy znaleźliśmy się na słońcu dostałam najcudowniejsze podziękowanie w moim życiu. Nie potrzebne były zbędne słowa, wystarczył jeden dziecięcy, ufny gest. Chłopczyk podszedł do mnie, nachylił się, przytulił i pocałował w czoło. Spojrzałam mu w oczy i na chwilę zawarliśmy porozumienie. Człowiek i pies. Później odwróciłam się i starając się powstrzymać łzy napływające do oczu odbiegłam. Nie oglądałam się za siebie ani razu, aż dotarłam do domu. Byłam brudna, 
zdyszana, głodna, a przede wszystkim przeraźliwie zmęczona. W tej chwili marzyłam tylko o śnie, więc nie wahają się ani chwili rzuciłam się prosto na posłanie i momentalnie zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz