-Heh, ja też tak mówię, że sam sobie
poradzę. –powiedział mój towarzysz, ciągle idąc za mną. No cóż, nie
sądziłam, że mój ulubiony tekst jest tak popularny. – Też jestem nowy i
tak czy siak zwiedzam tereny, to przynajmniej byłoby nam raźniej. –
dodał.
Szliśmy przez chwilę w milczeniu, ponieważ ja zastanawiałam się nad jakąś sensowną odpowiedzią. Przy okazji wreszcie odwróciłam głowę i przypatrywałam się mojemu towarzyszowi wędrówki po terenach. W sumie, nawet nie był taki zły. Wyglądał jak zwykły kundel, jedynie sierść nie była szaro-bura, jak to bywa u kundli. Miał ładne ciemne oczy, a poza tym był pierwszym psem, naprawdę przyjaźnie do mnie nastawionym, w tej sforze. Nie było sensu robić sobie wrogów.
-No dobra, nie mam zamiaru łazić tutaj sama. Jestem Faichild, a ty? – zapytałam, przystając na chwilę, tak abyśmy mogli się zrównać. Gdy stanęliśmy pyskiem w pysk zorientowałam się, że jest ode mnie wyższy. Oczywiście. Jak zawsze. KAŻDY musiał być ode mnie wyższy.
-Wilczur. – odpowiedział, a mi wydawało się, że przed wypowiedzeniem tego imienia zawahał się o sekundę za długo. A może mi się tylko wydawało. Po tak długiej podróży pewnie mam już majaki.
-To jak, gdzie idziemy? Ja jestem z Fallendeer i chętnie bym je zwiedziła.
-Jestem z Avendeer, ale w sumie możemy pójść do Fallendeer. Wynagrodzisz mi później podwójną podróż do dwóch sektorów. Możesz na przykład zafundować mi jakiś masaż łap… - zaczął Wilczur, a ja pacnęłam go w twarz.
-No jasne, a może jeszcze do tego tydzień w spa? – zachichotałam, a zawtórował temu donośny śmiech mojego towarzysza. Zaczynało mi się tutaj coraz bardziej podobać. Dwa psy, które do tej pory poznałam, nie dość że były dla mnie miłe, to nawet nie nazywały mnie „mała”.
Nawet nie zdążyłam się zorientować, kiedy las ustąpił miejsca ogromnej łące, której różnobarwność zapierała dech w piersiach. Nigdy wcześniej nie mogłam sobie wyobrazić, że na jednym terenie znajduje się tyle kwiatów, o tylu odcieniach! Stałam nieruchomo, wpatrując się w to niezwykłe zjawisko, a Wilczur robił dokładnie to samo.
-No dobra, to gdzie teraz idziemy? – pierwszy otrząsnął się ze zdumienia, a po chwili i ja wyrwałam się z tego dziwnego letargu. Bez zastanowienia pokiwałam głową w stronę słońca, czyli najprawdopodobniej na zachód i obydwoje szybkim krokiem ruszyliśmy we wskazanym przeze mnie kierunku.
A potem nagle poczułam, że spadam. Chyba zahaczyłam łapą o konar, zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim uderzyłam z całą siłą w coś dziwnego…
Wilczur, uratujesz biedną Fairchild?
Szliśmy przez chwilę w milczeniu, ponieważ ja zastanawiałam się nad jakąś sensowną odpowiedzią. Przy okazji wreszcie odwróciłam głowę i przypatrywałam się mojemu towarzyszowi wędrówki po terenach. W sumie, nawet nie był taki zły. Wyglądał jak zwykły kundel, jedynie sierść nie była szaro-bura, jak to bywa u kundli. Miał ładne ciemne oczy, a poza tym był pierwszym psem, naprawdę przyjaźnie do mnie nastawionym, w tej sforze. Nie było sensu robić sobie wrogów.
-No dobra, nie mam zamiaru łazić tutaj sama. Jestem Faichild, a ty? – zapytałam, przystając na chwilę, tak abyśmy mogli się zrównać. Gdy stanęliśmy pyskiem w pysk zorientowałam się, że jest ode mnie wyższy. Oczywiście. Jak zawsze. KAŻDY musiał być ode mnie wyższy.
-Wilczur. – odpowiedział, a mi wydawało się, że przed wypowiedzeniem tego imienia zawahał się o sekundę za długo. A może mi się tylko wydawało. Po tak długiej podróży pewnie mam już majaki.
-To jak, gdzie idziemy? Ja jestem z Fallendeer i chętnie bym je zwiedziła.
-Jestem z Avendeer, ale w sumie możemy pójść do Fallendeer. Wynagrodzisz mi później podwójną podróż do dwóch sektorów. Możesz na przykład zafundować mi jakiś masaż łap… - zaczął Wilczur, a ja pacnęłam go w twarz.
-No jasne, a może jeszcze do tego tydzień w spa? – zachichotałam, a zawtórował temu donośny śmiech mojego towarzysza. Zaczynało mi się tutaj coraz bardziej podobać. Dwa psy, które do tej pory poznałam, nie dość że były dla mnie miłe, to nawet nie nazywały mnie „mała”.
Nawet nie zdążyłam się zorientować, kiedy las ustąpił miejsca ogromnej łące, której różnobarwność zapierała dech w piersiach. Nigdy wcześniej nie mogłam sobie wyobrazić, że na jednym terenie znajduje się tyle kwiatów, o tylu odcieniach! Stałam nieruchomo, wpatrując się w to niezwykłe zjawisko, a Wilczur robił dokładnie to samo.
-No dobra, to gdzie teraz idziemy? – pierwszy otrząsnął się ze zdumienia, a po chwili i ja wyrwałam się z tego dziwnego letargu. Bez zastanowienia pokiwałam głową w stronę słońca, czyli najprawdopodobniej na zachód i obydwoje szybkim krokiem ruszyliśmy we wskazanym przeze mnie kierunku.
A potem nagle poczułam, że spadam. Chyba zahaczyłam łapą o konar, zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim uderzyłam z całą siłą w coś dziwnego…
Wilczur, uratujesz biedną Fairchild?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz