Wstałem ze swojego legowiska. Podbiegłem do niewielkiej skrytki,
znajdującej się tuż obok. Zanurzyłem w niej łapę - i nic! Spojrzałem z
rozczarowaniem na podłogę. Liczyłem, że znajdę chociaż jakąś kość.
"No cóż, chyba trzeba odwiedzić miasteczko..." - pomyślałem bez
szczególnego entuzjazmu. Napiłem się trochę wody (bo tylko to miałem w
zapasach). Wyszedłem leniwie z jaskini. Przemierzałem Las Smutku
wpatrując się w nieruchome drzewa. W końcu zobaczyłem ciemno grafitowy
asfalt - byłem blisko. Przyśpieszyłem nieco kroku i w mgnieniu oka
znalazłem się na drodze. Oglądałem wystawy sklepowe, przepełnione
różnymi produktami. W około panował zwykły, sobotni gwar. Jednak w tej
przytłaczającej zbieraninie dźwięków, wyróżniał się jeden - płacz
dziecka. Szedłem dalej nie zwracając na to zbyt dużej uwagi. Jednak w
miarę jak posuwałem się coraz dalej wgłąb Pyskowic, płacz stopniowo się
nasilał. Podążałem za nieprzyjemnym dźwiękiem. W jednej z bocznych
uliczek zobaczyłem dziecko, nie więcej jak sześcioletnie. Mały człowiek
ściągnął ręce z zapłakanej twarzy i zawołał mnie. Przewróciłem oczami,
zupełnie nie mając ochoty tego zrobić. Jednak podszedłem.
- Nie wiem gdzie iść... Zgubiłem się... - powiedziało stworzenie sepleniąc
Odbiegłem od malucha w poszukiwaniu jego rodziny. Około kilometr dalej
znalazłem niewielką grupkę ludzi, starających się kogoś przywołać. Może
szukali tego płaczliwego dzieciaka? Postanowiłem działać. Rzuciłem się w
stronę najbliższej z osób i chwyciłem mocno za kurtkę człowieka.
Ciągnąłem w stronę, w którą powinni iść.
- Idź stąd głupi kundlu! - krzyknął mężczyzna próbując mnie odciągnąć
Kundlu? Nazwał mnie kundlem!? Jak tak, to niech sami wyszukają sobie
swojego szczeniaka. Ja pozwolić na obrażanie mnie nie zamierzam. Jednak
kobieta również wchodząca w skład grupki, zauważyła na moim grzbiecie
odcisk małej ręki. Tak... To ten bachor ubrudził mi sierść czymś lepkim.
Może czekoladą? Och, jak trudno będzie to zmyć...
- Prowadź piesku! - krzyknęła wpatrując się w plamę pozostawioną przez dziecko.
- Teraz!? - wrzasnąłem, chociaż oni odebrali mój głos jako wrogie szczeknięcie.
Jednak wiedziałem, że teraz tak szybko się ich nie pozbędę. Więc biegłem
w wyszukiwanym przez ludzi kierunku. W końcu zobaczyłem małe, ludzkie
szczenię płaczące w niebo głosy.
- W końcu Cię znaleźliśmy! - krzyknęli jego rodzice
Kilka osób pogłaskało mnie a jeden z panów pognał do sklepu
zoologicznego i wręczył mi cudowną nagrodę - kilka przysmaków, kości i
puszek karmy! Szczeknąłem na pożegnanie i wróciłem dumny do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz