Pomimo tego, iż w Sforze jestem od dosyć długiego czasu (jakieś dwa miesiące), to dalej czułam się trochę inaczej. To nic dziwnego- przecież ktoś postanowił, że będę wyglądać tak, jak wyglądam. Ten, kto sprawił, że jestem grzywaczem chińskim powinien dostać kopa. A nawet dwa kopy.
- Hej, Verie. - usłyszałam głos za sobą.
Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego Drina.
- Witaj. - odpowiedziałam.
- Widzę, że nie masz co porabiać. - powiedział.
- Taa... - mruknęłam.
- Co ty na to, żebym cię jutro odwiedził? - zapytał.
- To dla mnie zaszczyt. - uśmiechnęłam się.
Pies odwzajemnił uśmiech, a później poszedł w kierunku jeziora. Ja pobiegłam do mojej jaskini, aby rozpocząć przygotowania.
Poukładałam rzeczy, żeby nie było bałaganu (na początku był, bo szukałam zgubionej niebieskiej obroży). Zebrałam kwiaty i położyłam je na ziemi. Wyglądało nieźle, tylko, że zabrakło światła. "Jutro będzie słońce", pomyślałam.
Gdy już wszystko było gotowe, poszłam spać.
~Następnego dnia~
Wstałam wcześnie lub późno, nieważne. Szybko sprawdziłam, czy wszystko jest jak należy. Drin miał przyjść za dwie godziny.
Wyszłam z jaskini i odetchnęłam świeżym powietrzem. Podszedł do mnie Hockey, Beta.
- Słyszałem, że odwiedza cię Drin. - zaczął. - Wiesz, że jest zupa, którą on lubi?
- Jaka? - zainteresowałam się, bo chciałam ją przygotować.
Hockey podał mi składniki zupy, a gdy skończył mówić, poszedł gdzieś, a ja wróciłam do jaskini przygotowywać zupę.
Przypomniałam sobie, co trzeba było przygotować. Było tego dużo, więc zabrałam się do przygotowań...
Najpierw popędziłam na łąkę, aby wziąć kilka kwiatów (fiołków dokładniej). Później nabrałam wody do jakiegoś wiadra, które nie mam pojęcia jak się u mnie znalazło, ale okej.
Włożyłam kwiaty do wody, a później poszłam do lasu po korę. Zebrałam jej trochę, a później pobiegłam do domu. Trochę musiałam pobiec, więc się zmęczyłam.
Za godzinę ma przyjść Samiec Alfa.
Szybko wrzuciłam korę do wody. Woda była ciepła, więc nie miałam problemu z ocieplaniem jej.
Co dalej... Acha! Jakiś kamień, którego nazwy nie pamiętam, ale wygląd tak. Udało mi się również zapamiętać, gdzie go szukać. Szłam nad jezioro, gdzie było tych kaimieni dosyć dużo. Na wszelki wypadek wzięłam trzy. Wyglądały dziwnie, bo były czarne w błękitne, małe kropki.
Gdy włożyłam je do tego dziwnego wiadra, woda zmieniła kolor na zgniły zielony. Wyglądało to strasznie.
- O rany... - jęknęłam.
Znalazłam różę, która także miała być w składzie tej zupy. Gdy dodałam kilka płatków tego kwiatu, moje dzieło przybrało inny kolor, trudno było opisać, jaki. W każdym razie ja tego jeść nie będę...
Kiedy zupa była gotowa, Drin przyszedł.
Przywitałam się:
- Cześć.
Pies uśmiechnął się i również powiedział "Cześć".
- O, widzę, że robiłaś zupę. - zauważył. - Mógłbym spróbować?
- Oczywiście... - zgodziłam się, jednak trochę się wahałam. - ...ale nie wiem, czy to, co zrobiłam na pewno jest jadalne.
- Na pewno jest. - uśmiechnął się.
Gdy spróbował, powiedział:
- Dobre, skąd wiedziałaś, że to moja ulubiona zupa? - spytał.
- Hockey mi powiedział rano. - odparłam.
Jeszcze chwilę rozmawialiśmy. Ja jednak nie miałam pojęcia, że coś takiego można zjeść. Widocznie mi wyszło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz