Był chłodny, wietrzny dzień. Właśnie przestał padać deszcz, przez co powietrze było wilgotne. Wiatr przesiąkł już późną jesienią. Wypełzłam spod wielkiego, purpurowego liścia paproci, gdzie przeczekałam ulewę. Usiadłam nad przejrzystą, czystą niczym najdroższy diament rzeczką. Wpatrywałam się w swawolnie płynący nurt. Nagle dało się słyszeć kroki, jakby uderzenia o błotniste kałuże. Postawiłam uszy i odwróciłam się do tyłu. Przede mną stanęła suka o ciemnej sierści. Przekrzywiłam głowę.
- Tutaj znajduje się Fioletowa Rzeczka, hm? – niemal od razu spytała nieznajoma.
- Fioletowa to chyba nie…, ale zwykła tak – rozejrzałam się odruchowo dookoła. Suczka zachichotała.
- To taka nazwa miejsca – wyjaśniła spokojnie. – Widzę, że ty też jesteś nowa – dodała patrząc na mnie pogodnie. Posłałam jej figlarny uśmiech i przedstawiłam się:
- Jestem Cete.
- Cesty – podała mi ubłoconą łapę. – Słyszałaś o zwierzętach wędrownych? – zmieniła temat.
- Nie – pokiwałam przecząco głową. – A cóż to? – dopytywałam się. Nie wiem czemu, ale nagle jak zsynchronizowane parsknęłyśmy serdecznym śmiechem. Suczka wszystko mi wytłumaczyła. A więc każdy może na kilka dnia zaadoptować ów zwierzę? Ach, od razu zamarzył mi się wspaniały, dziki wilk albo kojot. Choćby tylko zobaczyć czy jest choć trochę podobny do psów, poznać jego naturę, temperament, przyzwyczajenie, przyznam – to najbardziej mnie ciekawiło.
- Co jedzą dzikie psy? – wypaliłam w pewnej chwili. Cesty zrobiła wielkie oczy.
- Hm… chyba to co my. Albo mięso albo nie wiem co… - obie nie byłyśmy specami z tej dziedziny. Chyba mięso… tak, mięso. Pożegnałam się z suczką i poszłam skołować trochę pożywienia dla mojego przyszłego gościa. Ciekawe smakołyki znalazłam w kuchni sfory. Sama za bardzo nie umiem polować, więc trzeba było sobie jakoś radzić. Narwałam świeżej, miękkiej trawy by zrobić mu posłanie. Odetchnęłam z ulgą gdy wszystko było gotowe. Udałam się do alf.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz