Kiwnęłam twierdząco głową. Zdecydowanie trzeba było coś zrobić, gdyż deszcz z każdą sekundą oraz minutą padał coraz mocniej. Szliśmy obok siebie wolno, lecz pogodna nie pozwalała na odprężający spacerek a zaledwie szaloną pogoń w stronę najbliższych jaskiń. Na nieszczęście znajdowały się daleko… Krótka sierść Hockey’a za bardzo nie przywierała do jego ciała, więc zapewne ruchy miał nieograniczone i swobodne. Natomiast deszcz sprawił, iż moja długa sierść oblepiła mnie calutką, a dłuższe kosmyki przed uszami teraz beztrosko wisiały sobie na moim czole, zachodząc na oczy, tak, że prawie nic nie widziałam. Potykałam się o co drugi wystający z ziemi korzeń. Raz bodajże wpadłam w błoto… Taaa, normalka.
- Jesteśmy bezpieczni – pies wypowiedział te słowa z ulgą i odgarnął jakąś kępę trawy, która zarastała wejście. Westchnęłam głęboko i wsunęłam się do środka. Nie była to typowa jaskinia, a coś na kształt większej nory. Otrzepałam się, ochlapując przy tym Hockey’a.
- Przepraszam… - oblałam się pąsowym rumieńcem. Pies chrząknął i pokiwał ze zrezygnowaniem głową. Również się wytrzepał. Deszcz lał niemiłosiernie. Zdawało, że minęły całe lata, a zaledwie upłynęło 5 minut. Zaczęłam się wiercić.
- Długo jeszcze? – spytałam głosem męczennika.
- Nie wiem – odparł prawie bezgłośnie pies. Był bowiem pogrążony w swoich myślach.
- Długo jeszcze? – zadałam pytanie, lecz jakieś 2 minuty później.
- Nie wiem – Hockey wydawał się teraz być nieobecny myślami. Ciekawe o czym tak dumał.
- Długo jeszcze? – tym razem upłynęło więcej czasu.
- NIE WIEM – wycedził zmęczony. Wyjrzałam na zewnątrz. Jeszcze lekko kropiło, lecz tak jakby miało zaraz przestać. Uśmiechnęłam się szeroko. Wyszliśmy z nory.
- Jak dobrze rozprostować łapy – skwitowałam wesoło. W pewnej chwili pies nieoczekiwanie zachichotał. Spojrzałam na niego wielkimi oczami i przekrzywiłam głowę.
- Co? – zapytałam zdumiona.
- Nic, nic – starał się zachować poważny wyraz twarzy, jednak zaraz znowu zaczął się śmiać. Nic nie rozumiałam… Popatrzyłam na psa tak, jakbym chciała powiedzieć ‘Powiedź co, bo nie wytrzymam!’. Pies się poddał. – Twoja… sierść – wyjąkał dławiąc się śmiechem. Obejrzałam siebie dookoła. Moja niegdyś mleczna sierść, teraz przypominała bardziej futro na skudlonym niedźwiedziu. Była brudna i potargana. Parsknęłam serdecznym śmiechem.
< Hockey? Cete jak zwykle musi zrobić z siebie totalną idiotkę… ;-; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz