piątek, 30 grudnia 2016

Od Luny

Dni mijały szybko. Delgado po swoich przeżyciach już ochłonął. Ja za to odkryłam że mam smykałkę do hiszpańskiego. Słyszałam jak ludzie w Pyskowicach liczą po hiszpańsku do 20 - chwilę powtarzali i się nauczyłam.
Wyruszyłam na spacer.
- Zima nie jest moją ulubioną porą roku ale wtedy są najpiękniejsze krajobrazy. - powiedziałam do siebie.
Spacerowałam po sforze już dobrą godzine. Nagle ktoś we mnie rzucił śnieżką. Zaczęłam lepić śnieżkę i wyszukiwać sprawcę. Usłyszałam znajomy chichot.
- Deli, wyłaź.
- Nie możesz mi rozkazywać. - powiedział i znowu rzucił śnieżką.
- Ej,to nie fair.
- Nie starasz się Luna. Myślałem że wiesz o mnie wszystko.
- Powiedz czy jesteś wysoko czy nisko.
- Okay, wysoko.
Popatrzyłam się na drzewa i tam zobaczyłam Delgada.
- Złaź stamtąd, Deli.
- Dobra, schodzę.
Nie zobaczył że naszykowałam dużą śnieżkę i zaraz jak zszedł z drzewa rzuciłam w niego i uciekłam do domu ile sił w nogach. Po bokach widać było tylko śnieg.
Byłam już w domu i piłam herbatę. Ktoś zapukał, był to Delgado.
- Doigrasz się Luna.
- A kto zaczął?
- No... Ja.
- Właśnie. Chcesz coś ciepłego do picia?
- Okay, na dworze jest zimno, więc to miła odmiana.
Wypiliśmy herbatę i rozmawialiśmy. W końcu zrobiło się ciemno.
- Mogę u ciebie przenocować?
- A co, w domu nie masz łóżka?
- Mam, ale lepiej będzie jak zostanę tutaj. Na dworze jest ciemno i zimno, jeszcze na jakiś korzeń wpadnę.
- No skoro chcesz.
- Dzięki, Luna.
- Spoko. Jutro też bitwa na śnieżki?
- Jak chcesz to może być.
- No to dobranoc, Delusiu-Lalusiu.
- Ej, pani Lusia-Smarkusia nie pozwala sobie czasem na za wiele?
- Dobra, koniec tych głupstw.
- Dobranoc.
- Dobranoc, pchły na noc.
- Karaluchy pod poduchy.
- A szczypawki na huśtawki.

XxX

Obudziłam się rano i zaczęłam budzić Delgada.
- Deli, wstawaj!
- Chwilę... - odpowiedział mi zaspany głos.
Zrobiłam śniadanie i dopiero wtedy Delgado wstał.
- Witaj, panie śpiochu-żarłoku.
- No weź, koniec tego.
Zjedliśmy i zgodnie z planami udaliśmy się na plac gdzie wczoraj trwała bitwa na śnieżki. Nagle...
- Ałć!
Krzyknęłam i upadłam na ziemię.
- Nic ci nie jest Luna?
- Tylko brzuch mnie mocno boli.
- Dasz radę dojść do szpitala?
- Nie wiem.
- Wstawaj, pomogę ci dojść.
- Dzięki, kochanie.
No i poszliśmy tam. Ja ledwo co trzymałam się na nogach i Deli pomagał mi wejść do środka.
- Alex! Geris! Lastrada! - krzyczał Delgado.
- Co się stało Delgado?! Nie wydzieraj się na cały szpital. - zza drzwi wyszedł Alex.
- Z Luną coś nie tak, mówi że ją brzuch mocno boli i nie wie co jej jest.
- Spokojnie, Deli. Nie krzycz tak i chodź za mną. Z Luną oczywiście. Tam mi powiesz co się stało.

Na miejscu

- No więc słucham, Delgado.
- Byliśmy na dworze robić bitwę na śnieżki i gdy dotarliśmy, Luna krzyknęła i upadła na śnieg.
- Ok. Ty możesz iść do domu, bo to trochę zajmie, a nie potrzebujemy nikogo do pomocy.
- Wrócę za dwie godziny, Luna!
- Dobrze, Delgado.

Later

- Minęło już 1,5 godziny a ich dalej nie ma. - myślałam na głos i w tym momencie drzwi się uchyliły i do środka pomieszczenia wszedł Alex z wynikami badań.
- No i co?
- Dobra wiadomość.
- Czyli?
- Zostaniesz mamą!
- Ile szczeniaków?
- Jeszcze nie wiadomo.
Naszą konwersację przerwał Delgado
- (D)Hej Luna! Hej Alex! No i jakie wyniki?
- (L) Będziemy mieli dzieci, kochanie.
- (A) Potwierdzam.

(Delgado? Wreszcie się odezwałam.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz