- Uważaj! - usłyszałam przed sobą krzyk i szybko się zatrzymałam. Patrzyłam jak wryta na Futurę stojącą przede mną.
- Co? - uniosłam brew. Nie ukrywam, że nie przepadam za nią od czasu gdy wyszła sprawa z Alex'em.
- Ja.. Szłam do miasta i...
- Nieważne. - syknęłam jakby nieobecna. - Nie plątaj się pod nogami. Jeszcze Ci się coś stanie. - ucięłam i zrobiłam kilka kroków w przód.
Wróciłam do truchtu.
- Alex! - krzyknęłam nagle gdy ktoś wbiegł prosto na mnie.
- Greenie? - zapytał zdziwiony.
Zmierzyłam go od razu wzrokiem. Przeleciałam od góry do dołu i z powrotem.
- Co robisz? - zapytałam zaciekawiona uśmiechając się.
- Idę do lekarzy.
- Przed chwilą widziałam dwie żmije. Jedną bez nóg, a drugą - Futurę. Nie idziesz do niej? - zmrużyłam oczy.
- Żartujesz? Tylko Ty.- mruknął przytulając mnie. Roześmiałam się i wtuliłam w jego futro.
- Założyłaś obrożę. - zauważył. Z reguły faceci nie zauważają nic. Alex nie zwróciłby nawet uwagi gdybym przefarbowała się na czarno, a jednak.
- Niewygodna jest. To fakt, ale nie jestem singielką. - szepnęłam mu do ucha.
- Mam operację. Powinienem już dawno być na miejscu. - jęknął
- No to biegnij. - pocałowałam go w policzek i pomachałam łapą na pożegnanie. Ufałam mu. Nie ufałam tej idi.. tfu! Futurze. Podniosłam z ziemi koszyk. Za jakieś pięć minut powinnam być w jaskini Horizona.
- Witaj, choruszku! - krzyknęłam melodyjnie wchodząc do środka. Rozejrzałam się po wiatrołapie i salonie. Czysto. Po akcji z wilkami Rise był za słaby, aby robić imprezy. Chociaż jeden plus.
Zawołałam jeszcze raz, ale odpowiedziała mi głucha cisza. Spacerując po korytarzu wpadłam na pomysł. Rise był spontaniczny. To prawda. Ale dzisiaj na pewno kogoś powiadomił o miejscu swojego pobytu. Podeszłam do lodówki na której widniała kartka:
Jesteśmy w Pyskowicach.
~~~ Rise i Mizu
Kąciki moich ust nieświadomie podniosły się ku górze. Rise właśnie tam miał podarować waderze naszyjnik. Zapomniałam, że to miało być akurat dzisiaj. Odłożyłam koszyk na stół. Dla zasady uniosłam na chwilę serwetkę patrząc na prowiant. Kątem oka zauważyłam coś leżącego na podłodze. Był to ten sam naszyjnik, jaki miał wylądować na szyi Mizu. Otworzyłam szerzej oczy. Na pewno wypadł gdy wychodzili!
Nie mogłam dopuścić do tego, żeby coś nie wyszło. Bardzo im dopinguję. Może w końcu mój syn się ustatkuje?
Chwyciłam pospiesznie wisiorek w zęby i wsadziłam do sakiewki. Jak chart wypadłam z jaskini i skierowałam się w kierunku miasteczka. Z niewiarygodnym świstem biegłam przez knieje. W końcu ujrzałam panoramę miasta stojąc na pobliskim wzgórzu. Moje piwne oczy skierowały wzrok na dwa psy idące wzdłuż chodnika. Uśmiechnęłam się przechylając głowę. Jeszcze nie tak dawno miałam przy sobie cztery małe, puchate kulki. Później pięcioro zbuntowanych nastolatków. Teraz są już dorośli. Wszyscy poszli w inne strony. Mamy wojownika, okulistę, psychologa..
Bring zaczął dziwnie rozglądać się na wszystkie strony. Teraz moja kolej. Zbiegłam na dół po stromej górce i z rozpędem udałam się do dwójki.
- Mama? - mój syn uniósł jedną brew.
- Myślę, że to może Ci się przydać. - oznajmiłam podając mu sakiewkę.
Potrząsnął nią i z odetchnął z ulgą.
- Dzięki. - szepnął.
Mrugnęłam pojednawczo i cofnęłam się o kilka kroków. Złoty łańcuszek zabłysnął na jasnej, delikatnej szyi wilczycy. Po moim sercu rozlało się przyjemne ciepło.
Wtem 'para' wkroczyła na ulicę. Błogą ciszę przerwał ryk pojazdu wyjeżdżającego z piskiem opon zza zakrętu. Czas momentalnie zatrzymał się.
- HORIZON! - krzyknęłam błagalnie. patrząc na całą sytuację zdezorientowana. W ułamku sekundy wbiegłam na asfalt odpychając psa na bok lądując po kołem doudge'a, który natychmiast odjechał. Straciłam oddech. Próbowałam wstać - bez skutku. Zaczęłam kaszleć krwią.
- Mamo! - krzyknął mój syn.
Przed oczami pojawiła mi się mgła. Poczułam jak ktoś mnie obejmuje. Potem nie czułam już nic. Nawet bólu.
'Znalazłam spokój, znalazłam miłość w radości. Światło pośród mroku i wytchnienie w biegu'
Koniec... ?
Koniec... ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz