Stanąłem na wzgórzu. Doszły mnie słuchy, że Hockey jest niedysponowany, więc sam musiałem poprowadzić naszych na teren wroga i zaatakować.
Był środek nocy. Nasi ćwiczyli już dłuższą chwilę, specjalnie na tą okazję. Byli wśród nich zaawansowani wojownicy, początkujące młodziki, samice potrafiące jedynie polować. Nie mieliśmy pojęcia, co teraz... Czy się uda? Plan był, większość była nastawiona na wygraną, ale ile z tego prawdy, nie wie nikt.
Wszyscy popatrzyli na mnie. Wypatrywałem Vexona, który to miał dać mi znak. Wbiłem wzrok w las w oddali. Wiatr zawiał. Wyczułem go. Nagle pojawił się i zawył pojedynczo. Było to wycie nie związane z takimi sytuacjami, co mogło zmylić wilki. Psy pode mną patrzyły po sobie.
- Zająć miejsca - mruknąłem.
Wszyscy rozeszli się tam, gdzie mieli. Poza jedną grupą, wszyscy zniknęli mi z oczu. Westchnąłem donośnie. Zaczęło się.
Kolejne wycie.
Dym zaczął unosić się nieopodal. Fairchild wykonała zadanie. Spojrzałem na drugą stronę. Tam las zapłonął dopiero po chwili. Kir także ruszył.
Gdy dym stał się bardziej dostrzegalny, doszło nas kolejne wycie. Zbiegłem z pagórka, a psy ruszyły za mną. Z początku szliśmy powoli, zbici w jedną grupkę. Gdy dobiliśmy do Vexona, byliśmy na tyle blisko, że czas się było porozdzielać. Rozbiliśmy grupkę, tak, aby dotrzeć też do pozostałych. Ogień odciął nas prawie zupełnie, zostawiając jedynie mały, z daleka nie dostrzegalny przesmyk, strzeżony (głównie by sam się nie zajął ogniem) przez Neli. Wilki były coraz bliżej. Zeszliśmy do czajenia się. Ostrożnie dobieraliśmy trasę. Na szczęście znane nam było Navydeer...
Wycie. Ale już nie nasze.
Połowa z nas się położyła, druga połowa rzuciła do ataku. Wrogowie byli parę kroków od nas.
Zimowa noc zajęła się wyciem, warczeniem i piskiem. Walka się rozpoczęła.
Rzucałem się na każdego, kto mi stawał na drodze, wzgryzając się w gardła wilków tak zacięcie, jak to było możliwe. Wyrywałem im sierść, podgryzałem, przewracałem. Starałem się ciągle biec do przodu, dobijając tych na drodze lub podrzucając ich tym z tyłu. Ustaliliśmy, że kilkoro z nas ma się dostać do wewnątrz. Byłem wśród nich.
Fart, odległy ode mnie, uśmiechnął się, kiedy pojawiłem się na widoku. Odwzajemniłem gest. Byliśmy blisko.
Nagle przewróciłem się. Zrobiło mi się czarno przed oczami. Świat się zatrząsł. Wszystko widziałem w spowolnionym tempie. Widziałem walkę. Płomienie z tyłu. Krew. Czułem ból, tępy ból.
A potem zobaczyłem Chili. Szczeniaki. Naszą norę w Olimpusie. Hockey'a i Casey. Miałem nadzieję, że będą razem... Także Maybe. Widziałem wszystkich innych. Śmierć i narodziny. Początek naszej krainy. Życie w sforze od samego początku po dziś.
Ujrzałem swoją matkę i jej partnera. A potem ciemność.
- Drin! - Głuche krzyki stopniowo się wyciszały. Nabrałem jeszcze powietrza... i powoli je wypuściłem.
Walczący? Jak wam idzie...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz