- Hock! Nie! - jęknęłam. Rozejrzałam się w panice. Wilki chyba uznały, że Hockey nie żyje. Pochyliłam się w stronę leżącego alfy.
- Nie otwieraj oczu - wyszeptałam.
Wilki, jeden po drugim, zaczęły odchodzić. Czy w ich tradycji jest zapisane, że zabicie alfy wrogiej sfory oznacza zwycięstwo?
Przyłożyłam ucho do pyska Hock'a. Oddychał, ale słabo i nieregularnie.
W tym momencie coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać. Minęło kilkanaście sekund, zanim wróciło do mnie normalne myślenie.
- Casey! Geris! Lorei! - krzyknęłam.
- Leen, czy on żyje? - zakrwawiony Castiel podbiegł do mnie przerażony. Spojrzałam na psa zdziwiona. Dopiero zdałam sobie sprawę z jego obecności.
- Tak - powiedziałam - Ale to może się szybko zmienić. Leć po Casey.
Usiadłam przy alfie i wrzasnęłam:
- Driiiin!!! Drin!!!
Wpadłam do jaskini.
- Hock jest ciężko ranny. Stracił przytomność. Wyłazić!
Miotałam się bezradnie między Gerisem, który zajął się opatrywaniem Hockey'a, i schronem. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. W końcu postanowiłam, że muszę jak najszybciej ściągnąć Drina. Czy on w ogóle żyje?!
Wystrzeliłam przed siebie. Pognałam pod Olimpus, Miejsce Narad i odwiedziłam tysiące innych miejsc, których beta mógł być. Nie znalazłam go. Chilli też nie udało mi się namierzyć.
Po godzinie spędzonej na panicznym biegu padłam. Leżałam na wilgotnej ściółce, łapiąc oddech i myśląc intensywnie. Teraz dopiero dotarło do mnie, że podczas tej godziny nie spotkałam wilków.
Dlaczego? Niemożliwe, żeby się wycofały. Może robią oblężenie... Tylko czego? Całych terenów? Jeśli tak, to pozostaje tylko morze, co absolutnie nic nam nie da.
Wstałam z wysiłkiem. Powlokłam się z powrotem do gabinetu lekarskiego.
- I co? - spytał zdawkowo Castiel.
- Wiesz, gdzie może być Drin?
- Nie mam pojęcia.
- Świetnie. Ja tak samo.
Osunęłam się na ziemię.
- Hockey się obudził! - zawołała Casey.
Hockey? Casey? Castiel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz