Kokos pojawił się tak nagle... Podbiegłem do suczki. Ale miała pecha... Ale chwila! Unoszę łeb, żeby upewnić się w przekonaniu, że tu nie rosnął palmy... I zauważam to, czego zauważyć nie chciałem. Wilk!
Ami upadła bez ducha, straciła przytomność, ale na szczęście była lekka. Pochwyciłem ją szybko i rzuciłem się do ucieczki. Ryzyko, że się nie powiedzie było duże - mimo wszystko miałem większe szanse uciekając, niż zostając. Nie wiadomo, ile jeszcze wilków się tu czai...
Ciąłem powietrze z zadziwiającą nawet jak na mnie prędkością. Targanie russela nieco mnie opóźniało, ale adrenalina znacząco pomagała. Odpuściłem kluczenie między drzewami, może mogło to pomóc, ale nie mi - jestem chartem, szybkim na prostej linii, a nie w slalomie. Tuż obok mnie pojawił się Hockey. Powoli podbiegał coraz bliżej mnie. Wymieniliśmy się spojrzeniami. Pies odwrócił się szybkim zwrotem, stając na drodze wrogom. Spojrzałem w niebo. Jeśli ktoś nad nami czuwa, powinien być z nami w tej chwili.
Ale oglądanie się w górę okazało się zgubne. Nie zauważyłem szarego wilka, zbliżającego się od lewej. Biegłem koło małej doliny. Miałem wdać się w walkę. Decyzja była szybka, wrzuciłem Ami do doliny. Na dole była rzeka, zostało mi mieć nadzieję, że wszystko się powiedzie. W tym miejscu na szczęście rzeka była dość blisko...
- No, no... Alfa i Beta na wyciągnięcie ręki? - Mruknął wilk stając na przeciw.
Ami? Przeżyłaś? :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz