***Jessy (CD historii Jasona)***
Nie wiedziałam, o co im chodzi. Patrzyłam to na kocice, to na Jasona, a potem się zapytałam:
- Ale o co wam chodzi?
- Dowiesz się w czasie... - powiedział Jason tajemniczo.
Nadal nie byłam dość zadowolona, ale wzięliśmy się do pracy. Moim pierwszym zadaniem było unieść głaz pod wpływem magii. Nie udawało mi się to. Dopiero po jedenastym razie mi się udało, a potem nawet dwa na raz. A Jason musiał ćwiczyć walkę na słomianych kukłach. Potem, po treningu, kocica powiedziała nam na pożegnanie:
- Idźcie się przespać, a z rana przyjdźcie na ostatni trening. A no i najważniejsze... Magia Jessy i siła Jasona działają tylko wtedy, kiedy jesteście obok siebie...
- Ale to będzie trudna walka... - powiedziałam niezaspokojona.
- Nie martw się Jessy... Tym razem na pewno nam się uda - powiedział Jason.
No i pobiegliśmy się przespać.
Z rana ja obudziłam się pierwsza i pobiegłam do Jasona. Jak się tylko obudził, poszliśmy na ostatni trening. Po drodze gadaliśmy sobie. Jak dotarliśmy zaczęlśmy trening. Po skończeniu kocica nas pożegnała i nie wiadomo dlaczego przytuliła mocno Jasona.
***Maybe (CD nieskończonych historii)***
Wycie. Głośne, donośne wycie rozniosło się po dolinie. Głos budzący grozę i zwiastujący śmierć. Na myśl, że mam stać na szczycie i patrzeć, jak na dole giną psy, przechodzą mnie dreszcze. A może ja też stracę dziś życie?
Wszystkie psy skierowały się za dźwiękiem. Ja i mój towarzysz rownież.
- Zaczyna się... - Mruknęłam.
Na miejscu było wszystkich wszędzie pełno. Jako dość niska suczka, musiałam co chwilę podskakiwać, by cokolwiek zobaczyć. Na łące wyczuwałam strach, podenerwowanie i podniecenie. Psy rozmawiały cicho, jednocześnie oczekując wypowiedzi przywódców. Towarzyszący mi pies zniknął zaraz w tłumie, a ja zostałam obsypana spojrzeniami. Przepychałam się z lekko uchylonym pyskiem, szukając i myśląc, co teraz. Gdy doszłam do granicy tłumu, wyszłam na lekkie podwyższenie, po prawej od Hockey'a i Drina. Wychyliłam się, by obrzucić ich spojrzeniem. Później przeniosłam wzrok na tłum. Wszystkie oczy patrzyły na nas. Wzięłam głęboki wdech.
***Fart***
Wszędzie kłębiły się psy. Dopiero sobie zadałem sprawę, że mało kogo znam... Nie wiedziałem, że nas tak dużo. Czekaliśmy wszyscy na informacje od przywódców, którzy zdążyli zająć swoje miejsca.
- Czy wszyscy już są tam, gdzie trzeba? - Zapytał Drin. Nie wiedziałem już, czy jest Betą, czy Alfą...
- Wszystko przygotowane, ale tu są wszyscy - stwierdziła Casey. Jej gadulstwo przygasło.
- Odprowadźcie ich - powiedział Hockey. - Maybe będzie w stałym kontakcie z wami.
Nie widziałem ich zbyt dobrze, ale wiedziałem, że z tłumu uciekają ci, których tu być nie powinno. Potem wytłumaczone nam, co i jak, a następnie przywódcy zeszli na dół, by poprowadzić nas na pole walki. Odnalazłem w tłumie Ellie i skierowałem się do niej.
***Ellie***
Za chwilę miała rozpocząć się bitwa. Ja i Fart, jako mordercy, mieliśmy wyruszyć ostatni i skradać się brzegiem pola bitwy. Rozejrzałam się wokół siebie. ‘O wilku mowa’ pomyślałam, widząc podchodzącego do mnie wujka.
- Cześć Ellie. – przywitał się.
- Hej.
Staliśmy w ciszy czekając, aż wszyscy przejdą. W oddali widziałam Casey, Veronę i Robina, szykujących szpital polowy dla rannych psów.
- Nasza kolej – mruknął Fart.
- Okej. Chodźmy.
Powoli ruszyliśmy przed siebie. Na początku szliśmy za innymi psami, jednak po jakimś czasie skręciliśmy w lewo i po kilkunastu metrach zaczailiśmy się w krzakach. Obserwowaliśmy jak Sforzanie ustawiają się zgodnie z rozkazami Drina i Hockey’a, oraz na armię wroga. W końcu dowódca pomachał do nas łapą. To był znak oznaczający, że mamy zbliżyć się do przeciwnika. Zaczyna się.
***Dry***
- Cholera - mruknąłem.
- Co ty nie powiesz? - Obok pojawił się Fart.
- Szczeniaki schowane?
- Tak.
Popatrzyłem przed siebie. Armia przeciwnika była bardzo liczna. Nie mieliśmy szans... Ale trzeba było walczyć. Może i miałem zginąć, może i nikt miał nie przeżyć, ale dla honoru zostaniemy tu do końca. Ustawiliśmy się w szeregu. Westchnąłem głęboko.
***Hockey***
- Jason! - Zawołałem do kuzyna.
- Tak? - Spojrzał na mnie niepewnie.
- Ty i Jessy wplątajcie się w tłum. Bądźcie blisko. W odpowiedniej chwili pobiegnijcie... Wiecie gdzie...
- Mhm, dzięki Hock - uśmiechnął się blado.
Pokiwałem głową na pożegnanie i ustawiłem się w odpowiednim miejscu, śledząc jeszcze wzrokiem Jessy i Jasona.
- Powodzenia... - Mruknąłem bardziej do siebie.
***Jason***
Przełknąłem ślinę i ustawiłem się bliżej Jessy.
- Tylko pamiętaj, że musimy być koło siebie. - Szepnąłem do Jessy.
- Pamiętam. - Ona również przełknęła ślinę. Nastała cisza. Z pod ziemi wyłoniła się amia "Rudzielca". Wiedźma weszła na głaz i złowrogim głosem przemówiła do nas.
- Witajcie śmiertelnicy. Zebraliśmy się dziś tutaj, aby pozbyć się kilku niepotrzebnych tu osobek.
- Ta, chyba jej. - Szepnąłem do suczki.
- No i was wziąć do niewoli, abym zdobyła na nowo te ziemie i bla, bla, bla... Nie stesujcie się, a teraz niech rozpęta się piekło! - "Jej" armia ruszyła w naszym kierunku, a my w nich. Tak to się zaczęło...
***Hockey***
Nie było czasu. Dałem sygnał i wszystkie psy rzuciły się na przeciw armii. Obejrzałem się jeszcze na mojego kuzyna. "To nie koniec" próbowałem się pocieszyć.
Nasi rozpoczęli atak. Nie minęło kilka chwil, a rozległ się głośny pisk, nie taki jak przed chwilą... Przygryzłem wargę.
Moje oczy powędrowały za dźwiękiem. Trudno było mi się na początku ogarnąć, ale później odnalazłem martwe ciało wśród walczących.
Axel.
***Dry***
Z zgranym szeregu dobiliśmy do pierwszej ściany obcych. Każdy walczył swoją taktyką. Nie było to dobre zagranie, ale nie mieliśmy wyjścia. Tamci byli potężni. Za mniej więcej minutę, nas już nie będzie... Nagle uderzyło mnie coś. Najbliższy przeciwnik był kilka metrów dalej. Miał moc. A jakżeby inaczej..?
***Jason***
Jeden z dziwnych psów z amii przeciwnika rzucił się na mnie. Ja złapałem go za gardło i rzuciłem o ziemię.
- No jeden z głowy... szkoda tylko, że ich jest cała masa! Jessy padnij! - Krzyknąłem do niej, pies przeleciał nad jej głową i się rozpłyną.
- Jessy teraz, chodź. - Ruszyliśmy, ale przeciwnicy zagrodzili nam drogę. Jessy chciała ich zaczarować, lecz oni nas od siebie rozdzielili. Mnie zaciągnęli w jedną, a ją w drugą stronę. Spanikowałem, nie wiedziałem co robić. Nagle jakiś pies ocalił mnie, bo rzucił się na nich, mnie zostawili, a wzięli jego. Zobaczyłem uwolnioną Jessy. Zakradliśmy się do Wiedźmy, gdy nagle coś mnie uniosło w górę, to Ruda Wiedźma... Walnęła mną o ziemię.
- Jason! - Krzyknęła Jessy.
- Zaczaruj ją! Jesteśmy blisko siebie! Szybko!
- N...nie mogę! Nie dam rady! Jason boję się!
***Dry***
Ktoś upadł koło mnie. To był ktoś z naszych, ale nie wiedziałem kto. Potem obok pojawił się Hockey, odbierając atak jednego z wrogów.
- Co tu robisz!? - Krzyknąłem, aby usłyszał.
***Hockey***
- Zawołałem już lekarzy, kilkoro z walczących odciąga na bok ciała. A wy tu walczycie, nie mając pojęcia, co robiąc. Pomagam.
Nagle jeden zjawił się znikąd. Spuściłem odruchowo głowę, przyklękając. Wtedy rozbił się w proch, a na jego miejscu pojawił się drugi. Jak u Farta... Od czego to zależy...?
***Jason***
Rudzielec już szykował się do zakończenia mego życia, już czar leciał w moją stronę, gdy (pies) Romeo skoczył na moje miejsce. Czar trafił właśnie w niego. Zostałem ocalony kosztem życia innej osoby. Poraniony podniosłem się i stanąłem koło Jessy.
- Jessy, teraz albo nigdy. Dasz radę. - Zamknęłliśmy oczy. Unieśliśmy się w górę, zrobiło się przeraźliwie jasno.
- Nieee! E...chee! Byłam tak blisko! - Największy napływ światła nastał i Wiedźma zamieniła się w proch. My opadliśy powoli na ziemię. Byłem bardzo skontuzjowany, mimo tego byłem uradowany jak nigdy.
- Widzisz, udało nam się! - Powiedziałem ochrypniętym głosem.
- Tak udało się! - Jessy przytuliła mnie.
- Ał!
- Oj, przepraszam, zapomniałam... - Na placu armii wiedźmy już nie było, zniknęła razem z nią.
***Fart***
Poczułem ogromny ból w boku. Czułem się, jakbym się palił. Padłem na ziemię. Pojawili się obcy żołnierze i chyba już chcieli mnie zabić, gdy... Rozpłynęli się. Nie wiedziałem, co się dzieje. Rozejrzałem tylko po okolicy, prawie nic nie widząc z bólu. Wszyscy byli zdezorientowani. Jednak nagle podniosły się wrzaski. Okrzyki radości.
Ktoś podszedł do mnie. Jakaś suczka. Krzyknęła coś i kilka psów mnie wzięło. Chyba do gabinetu.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła Cour. Mówiła jednocześnie z radością, ale i przestrachem. Dobrze wiedziałem, że nie chodzi tylko o mnie. Wiele psów zginęło.
***Jason***
Wszystkie psy z naszej Sfory krzyczały uradowane:
- Wolność!
- Koniec niewoli!
- Koniec z Rudzielcem!
- Huraaaaa! - Niektórzy zaczęli tańczyć.
Odszukałem wzrokiem Jessy.
- Jessy, dla bezpieczeństwa trzeba zniszczyć ten naszyjnik. - Podszedłem do niej, spoglądając w jej piękne oczy.
- Ale co z magią?
- Ona nie jest nam potrzebna, a nasze życie i przygody, to jest prawdziwa magia...
The End
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz