Nagle za mną rozlegają się strzały.
Przerażona czmycham w najbliższy żywopłot, jednak jedna z kul rani mnie w
nogę. Patrzę tęsknie na granicę sforowo-miastową. Tak blisko...!
Wtem do odgłosów dołączają się również wrażenia wizualne. Opustoszałym chodnikiem idzie dwóch mężczyzn. Toczę walkę z samą sobą - biec do sfory czy podsłuchać, czy i jakie mają plany względem psów? To hycle czy szaleńcy zabijający psy dla przyjemności? Druga opcja może pozbawić mnie wolności lub życia, ale także pomóc sforze. Decyduję się zostać.
- Dobra, odpuśćmy sobie. Jeśli trafiła ją chociaż jedna kula, to będzie miała poważne problemy z dotarciem do swoich. O ile nie jest sama... - powiedział jeden z mężczyzn.
- Racja. Trzeba by się zająć poważniejszą łapanką. Musimy wyszukać, ile jest w okolicy psów... Jeśli są rasowe, tym lepiej, więcej kasy można zarobić... - zgodził się drugi.
- Nie musimy szukać. Mamy już trop. Jest duża grupa tam, w lesie, około pięćdziesięciu sztuk...
W tym momencie nie wytrzymałam. Wyskoczyłam z krzaków i pognałam w kierunku sfory, poinformować ich o niebezpieczeństwie. Ach, ci ludzie, czy oni nie mogliby się raz na zawsze odwalić od Sfory Psiego Głosu?!
Po kilkunastu minutach byłam już pod Olimpusem.
- Hock, muszę z tobą pogadać - zaczęłam zdyszana.
- Hokey'a nie ma. Jestem ja. O co chodzi? - zza skały wyłonił się Drin.
- Byłam w mieście i właśnie miałam wracać, gdy zaczęli za mną strzelać ludzie... Podsłuchałam ich rozmowę. Mówili, że... Znaczy... Dobra, powiem wprost - wiedzą o naszym istnieniu. Wiedzą, ile nas jest i wiedzą, gdzie mieszkamy. I nie mają dobrych zamiarów.
Drin przez dłuższą chwilę analizował te okropne fakty.
- Czy oni nie mogliby w końcu dać nam spokoju...?! - mruknął wzburzony. A głośniej powiedział:
< Drin? >
Wtem do odgłosów dołączają się również wrażenia wizualne. Opustoszałym chodnikiem idzie dwóch mężczyzn. Toczę walkę z samą sobą - biec do sfory czy podsłuchać, czy i jakie mają plany względem psów? To hycle czy szaleńcy zabijający psy dla przyjemności? Druga opcja może pozbawić mnie wolności lub życia, ale także pomóc sforze. Decyduję się zostać.
- Dobra, odpuśćmy sobie. Jeśli trafiła ją chociaż jedna kula, to będzie miała poważne problemy z dotarciem do swoich. O ile nie jest sama... - powiedział jeden z mężczyzn.
- Racja. Trzeba by się zająć poważniejszą łapanką. Musimy wyszukać, ile jest w okolicy psów... Jeśli są rasowe, tym lepiej, więcej kasy można zarobić... - zgodził się drugi.
- Nie musimy szukać. Mamy już trop. Jest duża grupa tam, w lesie, około pięćdziesięciu sztuk...
W tym momencie nie wytrzymałam. Wyskoczyłam z krzaków i pognałam w kierunku sfory, poinformować ich o niebezpieczeństwie. Ach, ci ludzie, czy oni nie mogliby się raz na zawsze odwalić od Sfory Psiego Głosu?!
Po kilkunastu minutach byłam już pod Olimpusem.
- Hock, muszę z tobą pogadać - zaczęłam zdyszana.
- Hokey'a nie ma. Jestem ja. O co chodzi? - zza skały wyłonił się Drin.
- Byłam w mieście i właśnie miałam wracać, gdy zaczęli za mną strzelać ludzie... Podsłuchałam ich rozmowę. Mówili, że... Znaczy... Dobra, powiem wprost - wiedzą o naszym istnieniu. Wiedzą, ile nas jest i wiedzą, gdzie mieszkamy. I nie mają dobrych zamiarów.
Drin przez dłuższą chwilę analizował te okropne fakty.
- Czy oni nie mogliby w końcu dać nam spokoju...?! - mruknął wzburzony. A głośniej powiedział:
< Drin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz