Obudziłem się nagle, z sierścią posklejaną potem. Coś mnie obudziło, coś widziałem, nie wiedziałem co. Westchnąłem ciężko, ledwo nabierając powietrza. Cour leżała obok, pewnie pogrążona w śnie. Szczeniaki spokojnie spały, więc było w końcu cicho. Ostrożnie, żeby jej nie budzić, wyszedłem z nory. Pewnie miałem koszmar. Do tego pełnia... Zdarza się, że nie mogę w przy niej spać. Opuściłem głowę zrezygnowany. Czeka mnie długa noc...
Następnego dnia byłem niewyspany. Cour spojrzała na mnie niepewnie, gdy ujrzała mnie niewyspanego na zewnątrz.
- Co jest? - Spytała.
- Pełnia... - Odparłem. - Nie mogłem spać.
Pokiwała głową.
- Idź się przespać. Ja odprowadzę szczeniaki do szkółki i zajmę się gośćmi.
- Nie, przygotuję śniadanie - uśmiechnąłem się blado i nie czekając na odpowiedź, wróciłem do jaskini.
Zundu się już pakował.
- Dzisiaj ostatnie zajęcia - stwierdził. - A potem ruszam naprzód.
Ziewnąłem.
- To prawda. Szkoda, że nie zostajesz dłużej...
- Wiem, wiem. Może kiedyś was odwiedzę. Co dziś do jedzenia?
- Karibu. Ale daj mi chwilę. - Znowu ziewnąłem.
- Może pójdę z tobą?
- Nie trzeba...
- Jak wolisz.
Wyszedłem. Zundu i tak opuszcza nas późno. Ale szkoda mi go było, fajny był z niego kompa. Skierowałem się w stronę, gdzie ostatnio widziałem karibu. Znalazłem, czego szukałem, zaczaiłem się i... się potknąłem. Przewaliłem się, a jelenie odbiegły. Nie miałem sił. Po jednej nieprzespanej nocy... Znalazłem więc tylko jakąś padlinę, którą ponoć jedzą takie Zundu, a potem nazbierałem świeżych ziarenek dla nowego domownika. Przyniosłem to do domu. Zjedliśmy i odprowadziłem ich na zajęcia. Ekwin poszedł na swoje indywidualne, a ja z Zundu na grupowe. Cokolwiek robiliśmy, nic mi nie wychodziło. A potem oczy mi się same zamykały, gdy się żegnaliśmy. Wybaczył mi chyba, ale i tak było mi głupio. Byłem pewien, że jutro będzie lepiej.
Ale to nie przeszło. Codziennie budziłem się i nie mogłem zasnąć. Coś mi siedziało w głowie, odczuwałem jakby strach. Długie noce były straszne. Głowa mnie okropnie bolała... Wszyscy pytali, o co chodzi, więc zacząłem nie wychodzić i ograniczać się do podstawowych czynności. W końcu przeszedł mi też apetyt. Nie chciałem na siebie patrzeć.
To się zdarzyło po kilku tygodniach. Ja ledwo żyłem, lekarze próbowali mi pomóc. Jakimś cudem wstałem sam i upolowałem lamę. Zjadłem chętnie, po czym poszedłem nad jezioro. W odbiciu zobaczyłem kogoś innego. I nie mówię tak dlatego, że wyglądałem jak kościotrup. To było niezwykłe stworzenie o psychicznym uśmiechu.
- Czekałem - powiedział głos w mojej głowie. Wiedziałem, że to on.
- Na co? - Zachrypiałem.
- Na ciebie.
Spojrzałem na niego niepewnie.
- Serio? Po co?
- Powiem tylko tyle, jutro musisz przyjść tutaj i opowiedzieć, co widziałeś.
Rozpłynął się. A mnie olśniło. W głowie pojawił mi się obraz jutra. To był ktoś na rodzaj wysłannika wiedźmy. Chciał coś zrobić mojej rodzinie. Odbiegłem i wpadłem do jaskini. Stanąłem w swoim pokoju i zerknąłem na dziurę w ścianie. "Szafka", którą wybudował Zundu. Ponoć mamy tu mało miejsca... Ale mniejsza o to. Musiałem zabarykadować norę, żeby rodzina była bezpieczna. To tu zaatakują. Szukałem czegoś, co mogło by posłużyć za barykadę, ale nic nie groziło jej armii. I wtedy mnie olśniło. Po co ich tu chronić, skoro mogę ich wygonić?
Dzisiaj spałem. W końcu. Jednak na szkodę. Zaspałem. Zerwałem się na nogi. Zaraz mieli przyjść. Moja głowa miała zaraz eksplodować... Ten ból był nie do opisania. Ale rodzina przede wszystkim. Szybko wybiegłem, jednak po cichu, z domu, by wpaść do niej z krzykiem.
- Coś się dzieje! - Zawołałem. - Szybko!
Rodzina mnie znała. Ja nigdy nie panikowałem, więc co sił wybiegli. Świnka morska poszła w ich ślady. Wszystko na czas. Gdy odbiegliśmy, zobaczyliśmy z tyłu błysk. Przyjrzeliśmy się niebieskim promieniom. Ból ustał. Wszystko było już dla mnie jasne.
- Fart? - Spytała Cour. - O co chodzi?
- To powód moich nieprzespanych nocy - odpowiedziałem z ulgą. - Już jesteśmy bezpieczni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz