Promienie słoneczne z samego rana wdarły się do jaskini Rafaello. Ledwo uchyliłam jedną powiekę, a oślepiające światło dotarło do moich oczu. Skrzywiłam się, po czym otworzyłam oczy. Obejrzałam się za siebie. Mojego przyjaciela tutaj nie było. Pewnie gdzieś wyszedł, pomyślałam.
Przeciągnęłam się i głośno ziewnęłam. Następnie powoli podniosłam się z ziemi. Zrobiłam kilka kroków w stronę okna, by móc przez nie wyjrzeć.
Śniegu już prawie nie było, znajdował się jedynie w pojedynczych miejscach, rzucając się przy tym w oczy. Nie sposób było ich nie zauważyć - tak rzadko się pojawiały.
Skierowałam się w stronę wyjścia. Z każdym dniem czułam się coraz lepiej. Byłam gotowa do walki, a przynajmniej tak uważałam. Napawałam coraz większą odrazą do wrogiej watahy. Musiałam się na niej zemścić...
Pogrążona w swoich rozmyślaniach, wyszłam na zewnątrz jaskini. Nawet nie patrzyłam, dokąd szłam. Mój wzrok utkwiony był w ziemi.
Nagle dostałam śnieżką w pysk. Śnieg był mokry i nieprzyjemny.
Wyrzuciłam z siebie parę przekleństw, mrucząc je pod nosem. Ogarnęła mnie złość. Natychmiast podniosłam wzrok do góry, jednocześnie zdejmując z siebie resztki śniegu.
Dzięki temu udało mi się dostrzec kolejną śnieżkę. Zdążyłam w porę się odsunąć. Wtedy zobaczyłam mojego brata zwijającego się ze śmiechu.
- Niger! - wrzasnęłam. Nie chciałam tracić czasu na zadawanie mu pytań takich jak "Co ty tu robisz?!". Od razu rzuciłam się za nim w pogoń. Już nie sprawiało mi to problemu. Niger dopiero po dłuższej chwili zauważył, że biegnę w jego stronę. Zatrzymałam się i zebrałam część białego puchu, jaki pozostał na wilgotnej trawie. Trafiłam w tollera dopiero za drugim razem. Po chwili kolejna śnieżka uderzyła we mnie.
- Dobra, spokój. - powiedział pies, otrzepując się. Podszedł do mnie, ignorując morderczy wzrok, który w niego wlepiłam. Roześmiał się na mój widok.
Nie rozumiałam jego podejścia do życia. On, podobnie jak Easy, potrafił cieszyć się ze wszystkiego, z czego tylko mhógł.
- Cześć, Frei. - uśmiechnął się do mnie ciepło. Dopiero wtedy zmusiłam się do uśmiechu.
- Hej, Niger. - mruknęłam. - Mogę wiedzieć, czemu rzucasz we mnie tym obrzydliwym śniegiem?
- Nie jest obrzydliwy. - zaprzeczył Niger, jakby w ogóle nie zorientował się, że zadałam mu pytanie.
- Jest. - upierałam się. - Taki mokry i lepki. Fuj.
- Te siedzenie w domu wcale ci nie pomaga. - stwierdził toller, zmieniając prz tym temat. Zmarszczył "brwi" i przyjrzał mi się z uwagą. . - Wiesz może, kiedy będziesz mogła wrócić... do walki? - spytał niechętnie, przełykając przy tym ślinę. Nigd nie był zadowolony z moich planów dotyczących bycia mordercą. Nie odpowiadało mu to stanowisko.
- Jeszcze nie. - posmutniałam. Znowu poczułam się źle z tym, że na tak długi czas mieszkam u Rafa. Czułam się, jakbym była dla niego tylko obowiązkiem. To poczucie dręczyło mnie już od dwóch tygodni.
Niger pokiwał głową, jak mi się zdawało, ze zrozumieniem. Uśmiechnęłam się smutno.
Bałam się dalej walczyć. Przyznaję się bez bicia, że się bałam. Ale jeszcze bardziej bałam się odpowiedzialności, która już niedługo mogła spoczywać na mnie. W takim stanie, jak teraz, nie mogłabym być zastępcą Alfy.
Nagle w mojej głowie pojawiła się myśl, która sprawiła, że w moim gardle urosła gula. Czy tak czuł się Hockey, opuszczając Sforę...? Czy on też bał się, że zawiedzie Sforzan?
Spuściłam wzrok. Pożegnałam się z bratem i wróciłam do jaskini Rafa. Niedługo po moim przybyciu, w wejściu zjawił się Rafaello z dwoma zającami w pysku. Uśmiechał się najszerzej, jak tylko mógł. Odwzajemniłam uśmiech.
Położył przede mną swoją zdobycz.
- Smacznego. - rzekł, lekko merdając ogonem. Odpowiedziałam mu to samo. Następnie w ciszy zabraliśmy się do jedzenia.
Nawet nie wspomniałam o moich ostatnich rozmyślaniach. Nie powiedziałam również ani słowa o tym, że niedługo mija pół roku od mojej pierwszej bitwy.
Po południu pies udał się na spotkanie z rodziną. Zostałam sama w jego jaskini. Siedziałam tam przez pół godziny, po czym wyszłam na zewnątrz, kierując się w stronę szpitala.
Trawa pokryta jest kroplami rosy. Moja sierść na łapach staje się mokra z tego powodu. Podnoszę wzrok. Cały czas rozglądam się dookoła, nie przestaję być czujna. Wciąż wydaje mi się, że z każdej strony czyha wilk z wrogiej watahy.
Wszędzie są strażnicy, powtarzam sobie w myślach, jakby to miało mi w czymś pomóc. Nie pomaga.
Staję w wejściu do groty medyków, którzy jeszcze przed moimi narodzinami przenieśli się pod Olimpusa. Z tego, co słyszałam, wcześniej pracowali w Navydeer, które odebrane zostało nam przez wilki.
Wchodzę do środka i od razu mrużę oczy. Nie chcę widzieć tylu rannych członków Sfory, którzy patrzą na mnie z nadzieją za każdym razem, gdy tylko tutaj wchodzę. Nie mogę znieść tych spojrzeń, tym bardziej, że nie umiem im pomóc.
Niechcący wpadam na Veronę.
- Freiheit? - słyszę jej głos, po którym od razu rozpoznaję jej zmęczrnie. Otwieram oczy szerzej. - Wszystko w porządku?
- Tak. - odpowiadam bez wahania.
- Chodźmy do środka. - mówi suczka, wskazując łapą na grotę znajdującą się kilka metrów dalej. Uśmiecha się blado.
Posłusznie idę za nią.
We wskazanej grocie nie.ma nikogo oprócz nas. Wyglądam przez "drzwi". Po korytarzach krzątają się lekarze. Dostrzegam również Nigera i Roxolanne.
Przenoszę wzrok na Veronę, która obserwuje mnie uważnie spod przymkniętych powiek.
- Jest coraz lepiej. - stwierdza. - Za kilka dni możesz wrócić do pracy.
Do pracy. To tak dziwnie brzmi. Nie jestem przyzwyczajona do nazywania tego pracą, chociaż wiem, że tak jest. Chce mi się śmiać, mimo że nie ma w tym nic śmiesznego. Zabijanie jest moją pracą.
Co ja najlepszego zrobiłam?
Wychodzę ze szpitala kilkanaście minut później. Zaczyna padać deszcz. Przyśpieszam kroku.
Po chwili docieram do lasu w Fallendeer. Zawsze słyszałam, że tutaj mieszka większość psów z SPG, a teraz nikogo tutaj nie widzę.
Kręcę głową, kłusując leśną ścieżką. Mijam drzewa, które niczym nie różnią się od siebie. Przede mną przebiega wiewiórka. Nie mam siły za nią biec, więc nie przestaję iść do przodu.
Nawet nie zauważam, kiedy znajduję się pod Starym domem. Lekki deszcz przemienia się w ulewę. Mimo że nie mam nic przeciwko takiej pogodzie, wchodze do drewnianego budynku, gdzie nie zastaję żadnego psa. Kładę się metr przed drzwiami, obserwując kałuże, które powstają w wyniku ulewy.
W oddali zauważam psa, zbliżającego się do mnie. Podnoszę się z ziemi, próbując rozpoznać, czy jes on członkiem Sfory Psiego Głosu, lecz w takiej odległości mój wzrok zawodzi, dlatego czekam.
Ktokolwiek? :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz