Raf zachowywał się bardzo dziwnie. Tak, jakby był w zupełnie innym świecie. Dalej też nie rozumiałam przyczyny jego omdlenia. Może to przez złe odżywianie się? Albo przez jego psychikę? W każdym razie, było mi go bardzo żal, chociaż dalej byłam wobec niego oziębła. Nie wiedzieć czemu, wciąż uważałam swojego przyrodniego brata za kłamcę. Wciąż mi nie przeszło po ostatniej zabawie z kaczką, mimo tego, że już jestem dorosła.
Starałam się z nim rozmawiać o tym, co u mnie w pracy. Nie słuchał mnie, więc zaczęłam mu mówić, że powinniśmy iść do Frei. I nic. Był zbyt zamyślony.
- Raf, czy ty mnie słuchasz?! - zaczęłam krzyczeć, gdyż nie miałam już innego sposobu na "wybudzenie go" z myśli.
- Emm... Co mówiłaś? - zapytał, a ja byłam wściekła, że znów mnie nie słuchał.
- Że musimy iść do Frei! - warknęłam.
Raf zaczął się głośno śmiać, a ja z nim. Tylko śmiech mógł zakamuflować moje prawdziwe uczucia. Tak naprawdę zrobiło mi się przykro, tak, jak wtedy gdy bawiliśmy się w polowanie.
- No to idę, idę... - powiedział i zeskoczył z posłania szpitalnego.
Wyszliśmy ze szpitala i w kilka minut dotarliśmy do jego domu. Raf pozwolił mi wejść pierwszej. Moim oczom ukazała się ogromna jaskinia, która była praktycznie przeznaczona dla chorej Frei. Wszędzie porozkładane lekarstwa i bandaże, a na ogromnym legowisku sama przyjaciółka Rafa. Gdy tylko ją zobaczyłam, serce mi zmiękło. Biedna, ledwo po cokolwiek sięgała i się w ogóle ruszała. Potrzebna jej była pomoc, ale nie od Rafa. On ostatnio również był zbyt zamyślony.
- Witaj, Frei. - uśmiechnęłam się lekko do niej.
- Cześć, Heaven. - odwzajemniła uśmiech.
Zaczęłyśmy rozmawiać o jej stanie zdrowia, oraz opowiadałam jej, co się dzieje poza jaskinią Rafaello. Nagle przypomniałyśmy sobie o moim przyrodnim bracie. Rozejrzałam się po całej jaskini. Nigdzie go nie było. Wyjrzałam na zewnątrz. Leżał tam, znów zemdlał.
Szybko dałam kolację dla Frei i zawołałam jakiegoś psa, który był niedaleko, żeby pomógł mi. Uczynny pies zabrał mojego brata do szpitala, a ja poszłam tam, kiedy Młoda Beta zjadła kolację.
Czekałam i czekałam, aż wejdę do sali, gdzie leżał Raf. Ponownie nie mogłam pojąć, dlaczego z nim było tak źle. Po kilkunastu minutach, mój tata pozwolił mi odwiedzić bordera.
Gdy weszłam, obok niego stała Grace. Postanowiłam im nie przeszkadzać, jednak Raf mnie zobaczył i mnie zawołał. Suczka wyszła i zostałam sama z przyrodnim bratem.
- Raf... Co Ci jest? - zapytałam.
- Nie wiem... to prawdopodobnie przez złe wspomnienia...
- Tak jak myślałam. To coś z Twoją psychiką jest nie tak, Raf. Musisz się ogarnąć, bo to Cię wykończy. - powiedziałam.
- Wykończy mnie to, że dalej jesteś tak oschła dla mnie.
Serce mi stanęło na sekundę. Spojrzałam bratu w jego smutne oczy. Nie miałam pojęcia, że między innymi ja go niszczę... Swoimi słowami... Zrobiło mi się wstyd.
- Raf... - szepnęłam, a łzy zaczęły mi spływać po "policzkach".
- Wyjdź. Jeśli masz mi coś do powiedzenia znowu o tej kaczce, to nie chcę tego słuchać. - powiedział.
- Dobrze. Już nigdy Cię nie zniszczę słowami... Przepraszam. - odpowiedziałam, z trudem wymawiając ostatnie słowo.
Powoli wstałam i zapłakana wyszłam ze szpitala. Poczułam się jak najgorszy pies na świecie. Zraniłam swojego przyrodniego brata. Nie pistoletem, nożem, czy innym ostrym przedmiotem. Słowami. Użyłam najgorszej broni. Obiecałam sobie, że będę trzymać się jak najdalej od brata. Skoro on pewnie nienawidzi mnie za to, co powiedziałam, a ja dalej czułam do niego rozczarowanie, nie chciałam już do niego podchodzić.
Rafaello?
Dramat część... któraś. xD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz