Kiedy usłyszałam pytanie Rafa, podniosłam na niego wzrok. Czy mu kiedyś wybaczę? To, że nie przyniósł kwiatów naprawdę nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Przeczytałam wiersz, który dla mnie napisał. Nawet teraz widziałam, jak bardzo się starał.
- Zlituj się, Raf. Ostatnie, co musisz robić to przepraszać. - zapewniłam go. - Nie mam czego ci wybaczać. Nie zrobiłeś nic złego. - zakończyłam, kładąc nacisk na słowo 'nic'. Uniosłam prawy kącik pyska w delikatnym uśmiechu.
- Naprawdę? - szepnął pies.
- Naprawdę. - powtórzyłam. Kilka sekund ciszy włączyło się do naszej rozmowy. Zagryzłam dolną wargę. Nie byłam pewna, co powinnam w tej chwili zrobić.
Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, po czym objęłam psa jedną łapą. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, coś we mnie drgnęło.
Odsunęłam się do tyłu. Znowu zapadła cisza.
- Frei... - zaczął border.
- Hm? - mruknęłam. Wcześniej przez dłuższą chwilę nie patrzyłam na niego, lecz teraz spojrzałam mu prosto w oczy.
- Ty... wybrałaś już stanowisko? - zapytał szybko, jakby miał zamiar powiedzieć coś innego. Starałam się nie zwracać na to uwagi.
- Mhm. Będę mordercą. - odrzekłam. - Kiedyś ci to mówiłam. Pamiętasz?
- Pamiętam. - uśmiechnął się do mnie, wspominając dni, kiedy jeszcze byliśmy szczeniakami. Bezbronnymi szczeniakami, które nie zawsze potrafiły sobie poradzić.
- Raf? - odezwałam się ponownie. - Wiesz co? - Posłał mi pytające spojrzenie i pokręcił przecząco głową. - Nie obraź się, ale wyglądasz strasznie.
Roześmiał się. Nie wiem, dlaczego, ale jego śmiech naprawdę mnie ucieszył.
- Wiem. - przyznał.
- Musisz więcej spać, przyjacielu. - doradziłam mu.
- Jesteśmy przyjaciółmi? - spytał, jakby chciał upewnić się czegoś, co było przecież oczywiste. W każdym razie dla mnie takie było.
- Oj, zamknij się. - rzuciłam i szturchnęłam go w bok, po czym wyszczerzyłam kły w szerokim uśmiechu. Raf go odwzajemnił, a atmosfera między nami stała się luźniejsza.
- Co robimy? - zapytał border collie.
- Nie wiem. Jakie masz stanowisko? - przekręciłam łeb.
- Muzyk. - odparł.
Pokiwałam głową. Byłam w stu procentach przekonana, że on w pełni się do tego nadaje. Zawsze tak mi się wydawało.
- Jutro bitwa. - szepnęłam bardziej do siebie niż do niego.
- Słucham? - Głos Rafa sprawił, że skierowałam wzrok w jego stronę.
- Na terenach Navydeer. Ono nadal nie jest nasze, wiesz? - skinął łbem. - A ja jestem mordercą,
- Ale morderca nie walczy. - zauważył.
- Pewnie będę miała inne zadanie. - wzruszyłam ramionami, starając się, by moje słowa zabrzmiały obojętnie. Nie chciałam okazywać strachu przed jutrzejszym dniem. Oczywiście, walki toczyły się cały czas, ale dopiero jutro mogłam wziąć udział w jednej z nich.
Wyraz 'twarzy' Rafa pozostał nieodgadniony. Zamilkł na dłuższą chwilę.
Resztę dnia spędziliśmy razem. Z każdą minutą czułam się coraz swobodniej w jego towarzystwie.
Wczesnym wieczorem odprowadził mnie do jaskini przy Odbiciu zimowym. Miałam nadzieję, że pójdzie spać, bo przez cały dzień wyglądał jak zombie.
Pożegnałam się nim, a następnie weszłam do środka. Zwinęłam się w kłębek i zamknęłam oczy. Zasnęłam kilka minut później.
Śpiew ptaków zbudził mnie o świcie. Leniwie uchyliłam jedną powiekę, a następnie otworzyłam drugie oko. Wstałam i przeciągnęłam się, a następnie wyszłam na zewnątrz.
Uderzyło mnie oślepiające światło. Skrzywiłam się i zmrużyłam oczy. Ruszyłam w kierunku najbardziej niebezpiecznego sektora. Wilki przejęły go jeszcze przed moimi narodzinami. Ja sama nigdy tam nie byłam, lecz wiedziałam, że muszę o to walczyć. Czułam się do tego zobowiązana.
Słyszałam, że tamte tereny były wyjątkowo piękne.
Pozostawiałam ślady łap na śniegu. W lesie otaczającym moje miejsce zamieszkania było go dużo mniej, jednakże powierzchnia nadal miała białą barwę. Temperatura sprawiała, że mój oddech tworzył parę.
Przekroczyłam granicę Avendeer. Prawie wpadłam na Farta.
- Freiheit. - odezwał się dużo wyższy ode mnie pies. - Dobrze, że jesteś. Ty i Ellie będziecie czekać przy Opuszczonej stacji metra. Macie pozbyć się każdego członka wrogiej watahy. Bez wyjątku. Dobrze? - zwrócił się do mnie.
Skinęłam głową.
- Proponuję odgrodzenie im drogi za pomocą ognia. - dodał dowódca wojsk. Wzdrygnęłam się, słysząc ostatnie słowo. Wiedziałam jednak, że nie mogę przyznać się do mojego lęku.
Fart udał się w przeciwnym kierunku. Kiedy zniknął z mojego pola widzenia, odwróciłam się. Zobaczyłam wilczycę, która pewnie była większa ode mnie. Podeszłam bliżej.
- Eee... Ty jesteś Ellie? - spytałam.
Odpowiedziała mruknięciem. Następnie ruciła krótkie 'chodźmy' i ruszyła. Po chwili dotrzymałam jej kroku.
Znalazłyśmy się na miejscu po dziesięciu minutach. Ja stanęłam po jednej stronie, Ellie po drugiej. Rozglądałam się dookoła. Ani przez chwilę nie przestawałam być czujna.
Jeden z wojowników SPG rozpalił ogień w oddali. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę. Jest daleko stąd, powtarzałam sobie bez końca.
Nagle Ellie zaczęła walczyć z białym wilkiem. Chciałam pomóc, lecz ona rzuciła się za nim w pogoń.
Czuję czyiś oddech na mojej szyi. Podskokiem odwracam się w tamtą stronę. Moim oczom ukazuje się czarny basior. Jest na tyle duży, że staram się nie myśleć o tym, co będzie, gdy za chwilę rzuci mi się do gardła. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam z nim szans.
Słyszę bicie własnego serca. Szybko się ogarniam i rzucam się na wroga. Zatapiam kły w jego szyi i zaczynam szarpać. Przewracamy się oboje. Moją prawą łapę rozdziera przeraźliwy ból. Uderzam o kamienną część pozostałości tej stacji. Zaczyna mi się kręcić w głowię. Nie mam czasu, by dojść do siebie.
Muszę go zepchnąć.
Dźwigam się z ziemi i rzucam się na przeciwnika. Wbijam kły w jego łapę, a następnie otrzymuję cios w brzuch.
Udaje mi się zrzucić wilka z najniższego 'piętra' całego budynku. Niestety, spadam razem z nim. Siła uderzenia przy kontakcie z ziemią jest tak duża, że nie jestem w stanie się podnieść.
Mój wzrok przesłania mgła.
A potem tylko ciemność.
Raf?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz