Wyszli zza drzew. Widok zaparł suczce dech w piersiach.
- A jak nazywa się to miejsce? - szepnęła.
- Lawendowe Pole. - tym razem nie miał problemów z nazwą. Pokiwała głową. Może niezbyt poetycznie, ale chociaż adekwatnie.
W nagłym przypływie czułości z całej siły wtuliła się w miękkie futro psa. Zachwiał się. W tym momencie do głowy Vinki wpadł szatański pomysł. Byli na górce, a pole było pod nimi. Uśmiechnęła się i zepchnęła psa w dół, lecąc za nim. Poturlali się, tratując połacie pachnącej lawendy.
- Pięknie pachniesz. - zaczęła go obwąchiwać, niby przypadkiem zbliżając się do pyska. Drgnął lekko.
Zachwiała się i upadła w nienaruszony jeszcze krzak lawendy. Przybrała minę rozkosznego szczeniaka i zaczekała, aż podejdzie.
Stanął nad nią, patrząc jej w oczy. W jednym momencie zmroziło jej myśli, a przed oczami przeleciało całe życie.
Mogłam nie robić z siebie takiej idiotki... - pomyślała z paniką.
Wziął głęboki oddech.
- Co chcesz mi powiedzieć? - zdobyła się na odwagę. W jednym momencie uleciał z niej strach. Znów była sobą.
- Vintage. Muszę ci coś powiedzieć.
- A ja muszę ci przerwać. - zmyła z siebie sztuczny uśmiech i przybrała prawdziwy, lekki i przepraszający. - Wybacz.
Wstała i zaczęła się kierować w odwrotną stronę.
- Stój. Wciąż nic nie powiedziałem. Usadź ten tyłek na miejscu, OK? - przechylił delikatnie głowę w bok. Mimo woli usiadła.
<Quantus? :D>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz