Tollerowi zakręciło się w głowie. To miało wydarzyć się właśnie dzisiaj. Dzień, na który oboje czekali kilka tygodni. Szybko musiał się uspokoić - a raczej nie tylko siebie.
- Będzie dobrze. - wykrztusił. Na szczęście byli wyjątkowo blisko szpitala. Udał się tam jak najszybciej i, niewiele myśląc, krzyknął: - Roxo rodzi!
Lekarze widocznie byli przyzwyczajeni do widoku przerażonych młodych rodziców, ale nie zlekceważyli Nigera. Geris pobiegł za nim, towarzyszył mu jeszcze wysoki, silny pies, którego retriever nie znał. Przenieśli Roxo do groty Hospitallo. Tam się nią zajęli. Pies niestety musiał zostać na korytarzu. Przez kilka godzin krążył w tę i z powrotem. Od tylu dni nie mógł się doczekać tego dnia, ale zdecydowanie inaczej sobie to wyobrażał. Stres, przerażenie i niepewność znacząco różniły się od jego marzeń.
Teraz pozostawało mu tylko czekanie. Westchnął głęboko. Raz, dwa, trzy... Jak był mały, liczenie często pomagało mu zmniejszyć lub wyeliminować gniew. Może w tym przypadku też mu pomoże. Cztery, pięć, sześć, siedem...
Westchnął głęboko. Po tak długim oczekiwaniu ogarnęło go zmęczenie. Wystarczyło, że położył się gdzieś, zamknął oczy... i zasnął.
Obudził się po dwóch godzinach. Czuł, że chyba już jest po wszystkim. Już nawet nie liczył, jak długo tu siedział. Władało nim wyczerpanie, ale i nie do opisania strach.
Wreszcie z groty wyłonił się Alex. Niger niewiele mógł wyczytać z jego 'twarzy', ale wydawało mu się, że nie były to złe wieści.
Chyba się udało.
Roxo? Przepraszam, że tak późno...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz